Transfer to ko lanta

Dzisiaj rozstajemy sie z urocza wyspa Ko Mook i plyniemy na kolejna wyspe – Ko Lanta, ktora z powodu pieknych i dlugich plaz, bogatego zycia nocnego i ciekawych wycieczek w glab ladu slynie wsrod turystow. Dla nas bedzie to jednak tylko przystanek w drodze do Krabi.

Poniewaz do promu mamy duzo czasu wstajemy nieco pozniej i idziemy na plaze. Maja kapie sie w morzu, a ja czekam w cieniu, aby sie zbytnio nie spalic: juz poprzedniego dnia wrocilem z wycieczki caly czerwony mimo stosowania kremow o faktorze 20 i 50, a w dodatku na dloniach pojawila sie dziwna wysypka.

Po plywaniu wracamy do bungalowa, kapiemy, przebieramy i wracamy z bagazami na plaze. Tam czeka na nas boatman, ktory ma nas zabrac swoja lodzia na prom. Prom sie duzo spoznia, wiec czekamy zaniepokojeni, lecz po jakims czasie pojawia sie na horyzoncie i wkrotce wspinamy sie na jego poklad. Pasazerowie wydaja sie znudzeni – przypuszczalnie to kolejna wycieczka po okolicznych wyspach organizowana przez liczne agencje turystuczne.

Po okolo godzinie rejsu czeka nas mila niespodzianka – przerwa na snorkling u wybrzezy wyspy Ko Cheuak. Wszyscy ubieraja maski, fajki i pletwy i wskakuja do wody. Cale szczescie sprzet do snorklingu spakowlismy na wierzchu i szybko do reszty dolaczamy.

morze

morze

Niestety w wodzie jest dosyc ciasno i co chwile wpadamy na pletwy sasiada, ale widoki sa zachwycajaca. Dookola roztacza sie przepiekna rafa koralowa, ktora zachwyca roznorodnoscia form i kolorow. Gabki, jamochlony, meduzy, jezowce, ktore dotychczas widzialem na zdjeciach albo w akwarium tutaj sa w niezliczonych ilosciach. Ich mali mieszkancy mienia sie pieknymi kolorami, gdy przeplywaja zaledwie na wyciagniecie reki, lub gdy probuja sie ukryc w szczelinach skalnych i zakamrkach rafy. Czuje sie jakbym znalazl sie w zuplenie innym swiecie, ktory pozostawal caly czas ukryty.

Chetnie zostalbym w tym podwodnym swiecie wiele dluzej, ale niestety czas wracac na lodz i ruszac w dalszy rejs. Jednak postanawiam nauczyc sie nurkowac, aby poznac ten swiat lepiej.

widok z ko hai

widok z ko hai

Kolejna przystan to Ko Hai, najbardziej rozwinieta wyspa rejonu. Wychodzimy krotko na lad, ale okazuje sie, ze poza dosyc drogimi resortami turystycznymi nie wiele mozna na niej znalezc. Po krotkim spacerze wzdluz wybrzeza wracamy na prom. Wkrotce pojawiaja sie przed nami pierwsze plaze Ko Lanta, ale wyspa ta jest tak dluga, ze mija conajmniej pol godziny zanim docieramy do portu na jej drugim koncu.

ko lanta

ko lanta

Gdy tylko wychodzimy z lodzi rzucaja sie na nas taksowkarze, kierowcy tuk-tuk i posrednicy. Majac nasze niemile doswiadczenia z Bangkoku odpedzamy natretow i idziemy na samodzielne poszukiwanie noclegu. Niestey to nie takie latwe, bo co chwile zaczepiaja nas przejezdzajacy tuk-tuki. Dopiero teraz zaczynam rozumiec, co musza czuc dziewczyny, gdy wieczorem same wybieraja sie na spacer.
Niestety uciekajac przed natretami gubimy nieco droge i musimy sie wracac. Zglodniali siadamy w przyulicznym barze, gdzie mila obsluga oferuje nam menu po angielsku. Okazuje sie to dobrym wyborem – klientela sklada sie prawie wylacznie z Tajow, a jedzenie (kurczak z nerkowcami oraz kurczak z lisciami bazylii) smakuje wysmienicie, a przy tym jest tanie.

tajska knajpa

tajska knajpa

W koncu krotko przed zmrokiem znajdujemy maly i skromny, ale tani bungalow ok. 200 m od plazy w resorcie Hans. Bierzemy orzezwiajacy prysznic i ruszamy na spacer do wioski.

W wiosce znajduje sie maly targ pomyslany glownie dla turystow: mozna na nim znalezc liczne pamiatki, upominki, narzuty oraz wytwory uzytkowe wykonane z kokosa.

ko lanta

ko lanta

Kupujemy kilka owocow na sniadanie (papaye i pomelo) probujac przy tym sie targowac, ale sprzedawcy niechetnie targuja sie z turystami. W drodze powrotnej zatrzymujemy sie w jednym z barow przy naszej plazy na male piwo. Zamiast stolikow oferuje on miejsca na dywanach rozlozonych na plazy. Jako podparcie sluza trojkatne poduszki, ktore okazuja sie calkiem wygodne i zapatrzeni w gwiazdy prawie zasypiamy.

odpoczynek na plazy

odpoczynek na plazy

Kiedy wracamy do naszego bungalowa wszystkie swiatla sa wygaszone i przechodzimy kolo niego trzy razy, zanim go w koncu zauwazamy. W koncu mozemy zmeczeni wrazeniami calego dnia polozyc sie do snu.

Ko Lanta, 26.02.2010

Ko mook – local hospitality

kapiel w morzu

kapiel w morzu

dluga lodz

dluga lodz

Po naszej wycieczce lodka postanowilismy wziac prysznic i ruszyc na wioske. Gdy przygotowywalismy sie do wyjscia nagle zobaczylismy malpe chodzaca po niedalekim drzewie. Byla to pierwsza malpa, ktora tutaj udalo nam sie dostrzec, wiec chwycilam za aparat i powolutku zaczelam do niej podchodzic.malpa tymczasem wygodnie usadowila sie na galezi i zajela sie jakims przysmakiem nie zwracajac na mnie uwagi. Udalo mi sie podejsc prawie do samego drzewa. Skadrowalam. Juz, juz mialam zrobic zdjecie gdy malpa wyszczerzyla zeby. Stanela na galezi. Zaczela glosno warczec lub raczej charczec. Cofnelam sie dwa kroki i wtedy uslyszalam kolejna malpe charczaca zaraz nade mna. Szybko wzielam nogi za pas i ucieklAm do domku. Malpa ktora siedziala nade mna zaczela mnie gonic, przysiadla na drzewie tandarynkowym wciaz charczac.

malpa

malpa

Bartek zaczal walke z malpa. To jest nie tak doslownie tylko na odleglosc. Malpa charczala, a bartek jeszcze bArdziej.malpa robila poze jak by chciala zaatakowac, a bartek robil z tupotem krok wprzod. Oczywiscie gdyby na prAwde zaatakowala bartek byl na skraju domku, wiec moglby sie zaraz schowac. Na szczescie nie bylo to konieczne. Malpa uznala bowiem przewage Bartka i spuscila glowe.

Nie mam doswiadczenia z malpami, wiec ponownie przydala sie wiedza bartka w tym zakresie. Byl to makak. Nie nalezy patrzec im w oczy bo wowczas one chca walczyc. Jesli sie na nie nie zwraca uwagi szanse sa male, ze zaatakuja same. Ugryzienie lub zadrapanie przez makaka moze byc bardzo niebezpieczne poniewaz przenosza one wirusa B, ktory dla malp jest nieszkodliwy, natomiast dla ludzi moze byc smiertelny.

banany

banany

Ruszylismy do Wsi. Pan w recepcji powiedzial nam, ze we wsi zobaczyc mozemy jak robia rozne rzeczy ze skorupki kokosa, z muszelek i mozemy sprobowac tutejsze curry. Napisal nam po tajsku jak pytac o te miejsca. Powiedzial tez, ze jest punkt widokowy gdzies na szczycie gory, z ktorego widac oba konce wyspy. Mowil, ze sam na nim nie byl, ale ktos mu opowiadal. Ruszylismy w droge.

wioska

wioska

Eh… Tak to juz bywa gdy jest sie farangiem. Nie wie sie za wiele o kraju… Czasem robi sie glupie rzeczy… Wyjscie w srodku dnia na spacer nie okazalo sie zbyt madre.. Juz po chwili bylismy cali zgrzani i wyszukiwalismy skrawkow cienia. Zar z nieba lal sie niemilosierny. Slonce bardzo prazylo. Spalalo nas. Spalalo juz i tak bardzo spalonego bartka. Minelo nas kilka skuterkow… Parlismy dalej… Byle do wioski… Tam odpoczniemy… W koncu zaczely sie pojawiac pierwsze ubogie bangalowy… Pierszy Sklep, w ktorym zakupilismy zimny napoj. Zaczelismy tez ropytywac o warsztat kokosowy, lub raczej pokazywac zapisana tajskimi znakami karteczke.

odplyw

odplyw

Zawsze bylismy kierowani w tym samym kierunku. W koncu trafilismy na trojke odpoczywajacych przed domem, w cieniu drzewa tajow. Byli oni przemili, ale nie moglismy sie nimi porozumiec. Przed kobieta na stole stalo cos przypominajacego maszyne do szycia. Bartek wyciagnal rozmowki tajskie i zaczal proby porozumiewania sie… W koncu troche ich uboga angielszczyzna, troche naszym niklym tajskim i troche na migi udalo nam sie dojsc do tego, ze maszyna poczatkowo obrana przez nas za maszyne do szycia jest w rzeczywistosci jednym z urzadzen uzywanych do obrobki kokosa. Problem byl taki, ze prad nie jest limitowany tylko w naszym bungalowie, ale na calej wyspie. WynikAlo z tego, ze dopiero o 5 pm mozemy zobaczyc na czym polega sztuka kokosowa. Ruszylismy wiec na poszukiwanie kolejnych miejsc Zaczynajac sie czuc jak poszukiwacze skarbow. Aby “zaliczyc” muszle i curry musielismy dojsc na drugi koniec wioski(nie byla ona duza). Musial byc teraz odplyw, bo plaza byla bardzo, bardzo szeroka. W oddali staly rybackie dlugie lodzie na piasku. Wies byla cicha, zgrzana…

klatki z ptakami

klatki z ptakami

Dotarlismy do curry, ale mimo, ze stoly i gary byly juz rozkladane brak pradu i tu byl widoczny. Musimy wrocic o 5. Muszle? Zaledwie kilkaset metrow dalej – wArto sprobowac tam szczescia! Musze podkreslic, ze caly ten czas nie spotkalismy ani jednego turysty co wydawalo nam sie dosc dziwne zwlaszcza ze wzgledu na to, ze mijalismy kilka ogloszen skierowanych do typowych farangow.

W koncu! Odnalezlismy pierwszy skarb!
Muszle. Nqszyjniki, ozdoby, swicZki, bronsoletki… Wszystko z muszli lub kamieni wyciagnietych z morza… Nie bylo tego wiele… Ot, dwie babcie robiace to wszystko same… Zdecydowalismy sie wspomoc tutejsza ludnosc i bez targowania nabyc jakas z tych rzeczy.

Po udanym zakupie spytalismy o droge do punktu widokowego i ruszylismy wglab wyspy. Najpierw droga byla wygodna, calkiem szeroka… Potem weszlismy w las, minelismy pasace sie byczki i droga zamienila sie w sciezke, sciezka zaczela sie rozdwajac… Byla coraz mniej wydeptana… Rosliny zaczely.kloc nasze nieokryte nogi. Bylismy nieprzygotowani do takiej wyprawy. Mielismy sandaly, krotkie spodnie i resztke wody. Nie wiedzielismy jakiego rodzaju zwierzeta moga tu miesZkac. Poza tym sciezki zaczely sie troche platac i wygladalo, ze nie prowadza one na zaden punkt widokowy, ale sluza tubylca do zbierania zywicy z drzew. Skad takie przypuszczenie? Wiele drzew mialo prZyczepione miseczki i byly naklote tak aby sok drzewa wpadal do takiej miseczki. Teraz byly one prawie wzzystkie puste (znaleLiamy tylko jedna wypwlniona po brzegi, bialym, kleistym czyms – bo plynem tego nazwac nie mozna). Domyslalismy sie, ze drzewa puszczaja soki w czasie pory deszczowej, ale pewnosci nie mamy. Nawet nie wiemy czym byly te drzewa i czym byl ich drogocenny sok.

zbieranie zywicy

zbieranie zywicy

Zdecydowalismy sie zrezygnowac z widokow i wrocic do wioski. Wcale nie bylo nas dlugo… Moze godzine? Ale zastalismy teraz juz zupelnie inna scenerie. Byl przyply i wszystkie lodzie staly juz w wodzie. Wioska budzila sie do zycia. Ludzie, kozy, psy, kury i kurczki… Robilo sie chlodniej. Udalo nam sie zakupic kawalek kurczka z ryzem i wykonczeni usiedlismy przy pobliskim sklepie. Przeszlo kilku turystow. Ogladnelismy pocieszna scene kozy zadziornie atakujacej dwa psy i dwoch bodacych sie koziolkow. Szczenieta zaczely turlac sie w piasku zadowolone z chlodniejszej temperatury. Bartek pierwszy odzyskal sily i poszedl po curry. Bylo bardzo ostre. Mnie udalo sie tylko sprobowac, ale on zjadl przy tym caly sie spocil smiejac aie, ze najpierw sie spalil od slonca, A teraz sie pali od curry.

poznanskie koziolki na ko mook

poznanskie koziolki na ko mook

Po milym odpoczynku ruszylismy w droge powrotna. Bylismy zmeczeni i gdyby nie to, ze kokosy byly i tak po drodze pewnie bysmy z nich zrezygnowali.

Mielismy szczescie, bo po drodze zatrzymala sie ta sama pani, ktora wczesniej siedziala przy maszynie i zabrala nas ze soba na swoim skuterku.

kokosowa produkcja

kokosowa produkcja

Tutaj rowniez bylo zywiej. Przy domu krecilo sie wiecej ludzi, po drugiej stronie drogi trzech panow naprawialo lodz. Maszyny do obrobki zostaly wlaczone specjalnie dla nas. I polowka kokosa zoastala najpierw pozbawiona swojej wierzchniej powloki, potem szlifowana roznymi rodzajami papieru sciernego od srodka i od zewnatrz. Jakas dziewczyna podala nam wode. Dwoch malych, moze 4letnich chlopcow przygladalo nam sie z zainteresowaniem. Zrobilismy im sesje zdjeciowa, ktora sie im bardzo podobala. W koncu kokos nabral pieknych kolorow i jego powierzchnia zaczela blyszczec. Obrobka zostala skonczona. Z polowki kokosa wyszla piekna kokosowa miseczka. Spytalismy sie czy mozemy ja kupic i ile bedzie kosztowac. Gospodarze oburzyli sie i powiedzieli, ze absolutnie nic nie chca i ze to jest dla nas. A pani na chwile zniknela i przyszla z sliczna kokosowa portmonetka z wyrzezbinym na niej motylkiem i powiedziala, ze to rowniez dla nas. Skonsternowalismy sie troche. Twierdzilismy, ze nie wypada nam w tej sytuacji dawac im pieniedzy mimo to, ale rowniez nie chcielismy brac kokosow za nic, zwlaszcza zdajac sobie sprawe z biedy tych ludzi. Zaczelismy sie zastanawiac i glowic co by tu zrobic az w koncu wpadlismy na pomysl, ze wyslemy im zdjecia. Chyba nasz pomysl zostal przyjety z aprobata. Najstarszy mezczyzna, najwyrazniej glowa rodziny, usiadl przy stole i powoli, zastanawiajac sie nad kazda literka, naszym Alfabetem napisal adres. Przy nim stalo sporo osob. Wszyscy wpatrzeni. Chyba dla nich bylismy rowniez spora atrakcja. Potem poprosilismy cala rodzine (nie wszyscy ostatecznie chcieli) i zrobilismy im kilka zdjec. Bardzo milo sie pozegnalismy (spytali sie czy nas nie podwiezc na skuterku, ale podziekowalismy). To bylo bardzo mila przygoda.

kokosowa rodzinka

kokosowa rodzinka

Wyczerpani dotarlismy Do naszego bungalowa. Zaliczylismy wszystkie 3 skarby. Na koniec dnia zjedlismy kolacje i poszlismy na bardzo mily spacer. Z zAinteresowaniem ogladajac nocne zycie krabow albo czegosw tym rodzaju. Na plazy bowiem rozgrywaly sie teraz walki na zycie lub smierc. Male krabiki pochowane byly w swoich znalezionych skorupkach i wolno sunely Od morza na suchy lad. Bylo ich tak duzo, ze trudno bylo jakiegos nie nadepnac. Niektore szly w pojedynke, a niektore zbieraly sie na posiedzenia. Gdy jedno z owych zgromadzen podswietlilismy latarka okazalo sie, ze jest to walka. Jeden krab lezal brzuchem do gory probujac odpierac ataki zgromadzonych wokol niego jego braci. Bartek stanal w obronie slabszego. Atakujacym swiecil po oczach. sam atakowal piaskiem… W koncu ostal sie tylko jeden agresant, ktory jednak juz w krotce uciekal tak szybko jak na to pozwalala jego skorupka… Nastepnego dnia mielismy jechac na ko lante – kolejna wyspe (ko = wyspa).

kraby

kraby

Uroki wybrzezy ko mook

Nasz pierwszy dzien na wyspie. Na wyspie mniej znanej… – to jeden z powodow dlaczego chcielismy tu przyjechac. Drugi to emerald cave (jaskinia) znana nam z przewodnikow. Jest to dlugi tunel zakonczony plaza posrod skal. Trzeba tam doplynac lodzia, bo nie ma innej mozliwosci aby sie tam dostac. Wybieramy sie ze szwedzka rodzinka – rodzice z dwujka dzieci – to nam troche obniza koszty. Wycieczka rusza ok 8.15 , wiec na sniadanie musimy zdazyc na 7.30. Ale budzik nie dzwoni…mijaja minuty, a my smacznie spimy… Nagle cisze przerywa glosny szczebiot jakiegos ptaka. “czy to juz nie czas?” musimy sie spieszyc, ale nawet udaje nam sie zjesc sniadanie.

wejscie do ukrytej plazy

wejscie do ukrytej plazy

Wsiadamy w dluga lodz i plyniemy na inna strone wyspy. Podplywamy do ledwo widocznej wsrod skal jaskini. Teraz juz musimy plynac o wlasnych silach. Dla chetnych sa kapoki. Ja i bartek zabieramy nasze maski i wskakujemy do wody. Zaraz widzimy, ze otacza nas ogromna lawica malenkich rybek. Kierowca naszej lodki bierze latarke i staje sie przewodnikiem. Wplywamy do jaskini. Na poczatku widzimy jeszcze ryby i zarys jaskini. Plyniemy. Zaczyna sie robic ciemniej. I ciemniej. Az w kocu otacza nas zupelna ciemnosc. Widzimy tylko nikly blask latarki wskazujacy nam droge.plyniemy. Nagle cos jasnego pojawia sie przed nami. Robi sie coraz jasniej i jasniej. W koncu naszym oczom ulazuje sie pprzesliczna malenka plaza otoczona ze wszyskich stron skalami porosnietymi wszelka roslinnoscia, z opadajacymi lianami. Woda jest przejrzysta i gdyby mieszkaly tu jakies ryby – moznaby je bez problemu zobaczyc – takowe tu jednak nie mieszkaja. Nie moZemy odzalowac, ze nie mamy ze soba aparatu, ze nie pomyslelismy wczesniej zeby kupic wodoodporny worek. Bartek z wiedza znawcy rozpoznaje skale- wapienna. Zbyt krucha zeby sie na nie wspinac, latwa do rzezbienia przez wode. Zaczynamy snuc domysly jak to sie stalo, ze powstala taka jaskinia. Na tablicy czytamy, ze kiedys przychodzili tu lokalni zbierac gniazda ptakow, pozniej piraci obrali to miejsce na swoj skarbiwc by pozniej przeniesc swe lupy gdzie indziej. Czas ruszac dalej.

ko mook

ko mook

Kolejny postoj jest przy skalach. Niewyposazeni szwedzi dostaja uzywane maski i fajki. Uzywanie fajki po niewiadomo jak duzej juz ilosci innych turystow wydaje nam sie bardzo niehigieniczne, wiec cieszymy sie, ze mamy wlasne.

wybrzeza ko mook

wybrzeza ko mook

Pod woda sa rozmaite skaly i bardzo kolorowo. Duze, male, swiecace, zolte, tenczowe, pomaranczowe, w kropki, ciapki, paski… Rybki migaja nam przed oczami. Nic dziwnego, ze nurkowie tak lubia tajlandie. Ciepla, przejrzysta woda i nietrudne do znalezienia miejsca pelne takich cudow. Widzimy tez ogromna rozgwiazde i rybe z olbrzymimi oczami. Ruszamy dalej.

Ostatnim naszym postojem jest plaza, na ktora nie ma jednak drogi ladowej- wszystko jest zbyt zarosniete. Jemy nasz owocowy lunch, budujemy zamek z piasku, wskakujemy jeszcze raz do wody i wsiadamy ponownie do lodzi.

Gdy wracamy mijamy znowu jaskinie – przy niej zacumowane jest chyba z 10 lodzi. Z jednej z wiekszych wydostaje sie spora grupka pomarancOwych kapokow. Alez mielismy szczescie widziec to miejsce jedynie ze szwedami!

26.02.2010 czwartek

Ko Mook – w koncu na wyspie

Minelo 19 godzin gdy wreszcie udalo nam sie dotrzec do trang. Bylismy glodni, zmeczeni, ale przede wszystkim potrzebowalismy prysznica. Podroz minela calkiem przyjemnie i po przeczytaniu i uslyszeniu wielu negatywnych opinii jak jest brudno i niebezpiecznie i zeby brac tylko pierwsza klase bylismy bardzo mile zaskoczeni.

jedna z mijanych przez nas stacji

jedna z mijanych przez nas stacji

No ale wracajac do tego prysznica – czulismy sie strasznie. Lepcy, spoceni i chyba mozna nas bylo wyczuc na odleglosc 2 km. Co prawda w pociagu byl prysznic, ale dosc brudny i nie ufalismy jakosci wody… Ale moze mimo to powinnismy byli z niego skorzystac?

Omijajac wszystkich zaganiaczy do biur podrozy weszlismy do pobliskiego barku, w ktorym wyczytalismy- nie tylko mozna tanio i dobrze zjesc, ale rowniez skorzystac z informacji (bar nazywa sie wonderbar). Niemalze rzucilismy sie na jedzenie i picie przy okazji dowiadujac sie ze spoznilismy sie na ostatni publiczny transport na wyspe, do ktorej chcielismy dotrzec – ko moor. Wyspa ta miala byc mniej zageszczona turystami, z pieknymi plazami i jaskiniami. Zaczelismy rozpatrywac inne opcje, szukac hosteli, myslec o innych wyspach, pozostaniu na plazy od strony ladu… Bo w miescie zostac nie chcielismy. Ale ostatecznie stwierdzilismy, ze 200 baht (4,4 euro) wiecej za prywatna lodke nie jest az taka tragedia, a przynajmniej zrobimy to o czym myslelismy od poczatku.
Zarezerwalismy bungalow i wsiedlismy w miniwana, ktory nas zawiozl do portu.

Tajowie zawsze sie bardzo ciesza gdy probujemy mowic w ich jezyku, tak wiec nauczylismy sie kilku podstawowych slow, w tym najczesciej przez nas uzywane: sawadii czyli dziendobry i korp kun ka/ krap czyli dziekuje. Ka mowi kobieta, a krap mezczyzna.
Kierowca tak bardzo cieszyl sie ze staramy sie z nim porozmawiac, ze poczestowal nas tajskimi cukierkami i dal cole i poprawial przy zle wypowiedzianych slowach. W jezyku tajskim intonacja jest bardzo wazna- dlatego oni troche brzmia jak by spiewali gdy mowia do siebie. Jedno slowo powiedziane jednym tonem moze znaczyc cos zupelnie innego niz to samo slowo powiedziane innym tonem.

dluga lodz

dluga lodz

W porcie wsiedlismy w long tail boat (dluga lodz)i… Bylismy wniebowzieci! Wszystko wygladalo jak na pocztowce! Gorzyste, zalesione wyspy pojedyncze zlote plaze, blekitna woda… A do tego przyjemny wiatr i rozbryzgujaca sie o lodz woda… Zabralismy sie za robienie zdjec i nie moglismy przestac az doplynelismu do kolejnego portu. Bylo tak pieknie! Eh… Zyc nie umierac…

port na ko mook

port na ko mook

W porcie czekal juz na nas motorek. Zanim doplynelismy zastanawialismy sie jak to moze byc, ze jeden lub nawet dwa motorki moga nas zabac razem z naszymi ogromnymi plecakami. Okazalo sie jednak, ze czekal na nas tylko jeden motorek. Ale z doczepiona skrzynka na kolkach z laweczka do siedzenia. Troche na wzor starych motorow z siedzeniem obok.

Ruszylismy do naszego hostelu. Wyspa nie jest bardzo duza. Jest jedna glowna droga, wszyscy jezdza tu motorkami albo chodza pieszo. Mijalismy wiele niebieskich znakow z ostrzezeniem przed tsunami i w ktorym kierunku uciekac gdyby nadeszlo. Nie mamy pewnosci czy do tej wyspy rowniez doszedl ten straszliwy kataklizm 6 lat temu, ktory bardzo zniszczyl poludnie tajlandii i zabral ze soba zycia bardzo wielu ludzi, ale przypuszczamy ze tak. Bieda tu jest bardzo widoczna. Ponoc glod nie jest w tajlandii duzym problem, bo rodzi ona wystarczajaco ryzu, warzyw i owocow zeby starczylo dla wszystkich, ale poza tym nie maja oni wiele. Mijalismy bardzo biednie wygladajace bungalowy – czyli domy na palach, a poza tym przepiekny las i paru turystow.

droga na ko mook

droga na ko mook

Bungalow, w ktorym mielismy zamieszkac miesci sie 200 metrow od plazy. Morza ani nie widac ani nie slychac co wynagradza szczebiotanie ptakow i zewszad otaczajace nas drzewa. Domek jest bardzo skromny. Ma smierdzaca siatke przeciwkomarowa zalepiona w niektorych miejscach plastrami, dwa male okienka bez szyb, ale zamykane na okiennice. Jest tez wiatrak. Ale prad jest tylko w godzinach rannych i wieczornych, wiec w nocy nie dziala, nie ma tez wtedy swiatla, wiec mamy cisze nocna o polnocy. Poza tym mamy lazienke. W lazience jest tylko zimna woda, ale jest tu tak cieplo, ze nam to nie przeszkadza. Toalety w tajlandii to tez osobna historia. Czasem jest to dziura, chociaz nie zawsze. Zazwyczaj zamiast spluczki stoi miseczka do napelnienia wody, ktora uzywa sie do splokiwania. Zaraz przed naszym bungalowem rosnie drzewo tandarynkowe. A z innych stron jestesmy otoczeni przez palmy kokosowe, znalezlismy tez drzewo Ananasowe, a kawalek dalej bananowce. Innych drzew nie potrafimy rozpoznac.

plaza na ko mook

plaza na ko mook

Zanim weszlismy pod prysznic ruszylismy nad morze. Slonce chylilo sie juz ku zachodowi, wiec musielismy sie spieszyc. Plaza byla niemal zupelnie pusta. Lazurowa woda o temperaturze powietrza. Bartek pierwszy raz mial na sobie maske. Poza piaszczysta plaza po jednej stronie bylo tez troche koralu. Zanurzylismy nasze glowy pod wode by podpatrzec ten podwodny swiat. Naszym oczom ukazaly sie kolorowe rybki. Az nam sie nie chce wierzyc, ze to jest luty.

Bartek w wodzie

Bartek w wodzie

Bylismy tez zauroczeni zachodem slonca. Z jednej strony plazy sa skaly, a na morzu przycumowane dlugie lodzie. Widok byl piekny.

zachod slonca nad morzem

zachod slonca nad morzem

Zakonczylismy nasz dzien bardzo romantyczna kolacja i spacerem na plazy.

Ko Mook, 24 luty 2004

Ruszamy na poludnie

Nadszedl ten czas, ze ruszylismy w strone oslawionych tajskich plaz. Niektorzy wlasnie tu spedzaja swoje cale wakacje wylegujac sie calymi dniami na plazy, moczac w cieplej wodzie i nurkujac. Na lezenie na plazy nie bardzo chcemy tracic czas – nawyzej jeden dzien na odpoczynek, plywac chcemy – wzielismy nasze maski i fajki- moze uda nam sie zobaczyc kolorowe rybki, rafy koralowe, ale czy uda nam sie znalezc te miejsca, ktorych turysci jeszcze nie zniszczyli? Nurkowac bysmy chcieli, ale to przekracza nasz budzet, wiec sobie odpuscimy. Za to pojdziemy sie wspinac, obejrzmy jaskinie, zobaczymy plaze, sprobujemy robaka – taki jest plan.

pociag

pociag

Na razie siedzimy w pociagu. Pociag mial jechac 16godzin, Ale jestesmy juz spoznieni 3. Jedziemy do Trang i od razu chcemy dostac sie na jedna z wysp – na razie mamy dosc miast. Pociag ma miejsca siedzace, ale na noc byly rozlozone lozka. Nie spalo sie najgorzej – o dziwo. Sa wiatraki, ale powoli przestaja starczac – robi sie coraz cieplej.

widok z pociagu

widok z pociagu

Za oknem widzimy lasy, pagorki, skalki… W sumie gdyby nie liczne palmy przeplatajace drzewa lisciaste i mijane od czasu do czasu swiatynie krajobraz nie roznil by sie wiele od krajobrazu polskiego.

widok z pociagu

widok z pociagu

Przy surat thani wysiedli chyba wszyscy turysci – czujemy sie jak prawdziwi backpackersi jadac z samymi tajami..

Rybia przygoda

Mimo naszych wczesniejszych planow nie udalismy sie do Muzeum Nardowego. Powody tej decyzji opisujemy szczegolowo w Orwells Thailand (ang.). W skrocie zostalismy porwani przez tuk-tuka, ktory mial nas obwiezc po okolicznych
switayniach, a zamiast tego chcial tylko zaprowadzic nas do biur turystycznych, krawcow itp. od ktorych zapewne dostawal prowizje.

Kiedy w koncu odmowilismy wizyty w kolejnym sklepie i wysiedlismy z tuk-tuka, znalezlismy sie w zupelnie nam nieznanym miejscu w bangkoku. Niestety nie moglismy zorientowac sie w okolicy, a napotkani Tajowie nie potrafili odczytac naszych anglojezycznych map. W poszukiwaniu jakichs punktow orientacji przypadkiem natrafilismy na Zlota Gore – swiatynie buddyjska, ktora byla celem naszej wyprawy.

Napotkany Wat, bo tak po tajsku
nazywa sie swiatynie, niczym Nie roznil sie od innych miejsc Kultu buddyjskiego. Jednak tym razem mielismy okazje zobaczyc procesje z darami dla mnichow, wsrod ktorych znajdowaly sie kwiaty, jedzenie, posciel, przybory do czyszczenia.

Procesja

Procesja

Kolejna cecha wyrozniajaca te swiatynie byla gora z ktorej roztaczal sie widok na stara czesc Bagkoku. Na jej szczycie mozna bylo zawiesic dzwonki z dowieszonym lisciem na ktorym wypisywalo sie swoje imie. Tym ktorzy to uczynili mialo dopisac szczescie, slawa lub zdrowie.

Golden Mount

Golden Mount

Kolejne kroki skierowlismy ku National Museum przekraczajac jeden z kanalow, ktore sa charakterystyczne dla Bangkoku. Rejs po nich powinnien znalezc sie w planie kazdej wycieczki, ale wszystkie lodki plynely w przeciwnym kierunku niz przez nas obrany, wiec w dalsza droge ruszylismy pieszo. Ochota na spacer nam przeszla, gdy upal stal sie nie do zniesienia, a najkrotsza droga prowadzila przez najbardziej ruchliwa ulice Bangkoku. Niedaleko znalezlismy przystanek autobusu, ale korzystanie z komunikacji miejskiej wymaga znajomosci planow jazdy, ktore nie sa opisane na przystankach. Zapytani Tajowie czekajacy na przystanku, mimo slabej znajomosci angielskiego, starali sie bardzo pomoc i wskazali nam autobus, ktory zawiezie nas na miejsce. Przejazdzka autobusem okazala sie calkiem przyjemna mimo braku klimatyzacji.

Figurki na targu Budd

Figurki na targu Budd

Kolo naszego koncowego przystanku znajdowal sie targ, a poniewaz bylismy juz bardzo glodni, kupilismy mala przekaske na jednym ze stoisk. Przekaska przypominala wygladem i smakiem kawalki smazonej i mocno przyprawionej wolowiny. Dla Mai przysmak ten byl stanowczo za ostry, wiec wiekszosc zjadlem sam. Po chwili poczulem drapanie w gardle spowodowane jak myslalem przez pikantne przyprawy. Niestety zaczerwienienia na twarzy i lzawienie oczu zdradzily, ze to drapanie wywolane zostalo przez atak alergii. Zapewne wiekszosc czytelnikow wie, ze jestem uczulony na ryby, co objawia sie zwykle zaczerwienieniem oczu i rak, pieczeniem, drapaniem w gardle oraz bolem brzucha. W Tajlandii to oczywiscie duzy problem, bo duza czesc potraw zawiera ryby lub owoce morza lub przyprawy przygotowane na ich podstawie. Dotychczas udawalo mi sie uniknac potraw rybnyxh, lecz tym razem ryba byla dobrze zamaskowana.

Mimo ze od razu wzialem srodki przeciwalergiczne atak alergii bardzo szybko sie posuwal. Jednak tym razem opuchlizna na twarzy sprawila, ze upodobnilem sie do Azjatow. Z poczatku mnie to ucieszylo, bo myslalem, ze nada mi bardziej tAjski wylad chroniacy mnie przed natrtenymi handlarzami. Dopiero po kiku minutach okazalo sie, ze badziej przypominam Mongola.

Powoli zblizal sie czas odjazdu naszego pociagu i skierowalismy sie do hotelu. Po drodze przeslismy przez turystyczna dzielnice w okolicy ulicy Kosan, gdzie ogromne liczby farangow zajdalo sie pizza popijajac ja kola lub kawa. Po co Ci ludzie jada do Tajlandii skoro i tak przebywaja w miejscach ktore najbardziej przypominaja im dom? Byc moze nie wiedza co traca…

Na jednym ze straganow znalezlismy uzywane przewodniki po Tajlandii Lonely Planet i Rough Guide, ktore oferuja wiele informacji na temat kultury, jezyka i obyczajow danego kraju i miejsca. Szczegolnie cenne sa tzw. Insider tips, ktore sa wskazowkami na temat atrakcji zwykle dostepnych tylko tubylcom lub bardzo dociekliwym turysta. W koncu decydujemy sie na Rough Guide to Thailand w wersji angielskiej z 2007 roku. Udaje nam sie przy tym ztargowac ja z 350 b na 250b, co bylo naszym najwiekszym sukcesem handlowym. Nasz sukces opieral sie na tym, ze ja bylem bardzo zainteresowany kupnem, a Maja byla nieustepliwa. Zatem gdy ja bylem juz sklonny zaplacic nieco wyzsza cene, MajA stanowczo pokrecila glowa na nie, co chyba przekonalo sprzedawce, ze nie jestesmy latwymi klientami. Przewodnik naprawde wart byl tej cenny i odtad nieodlacznie bedzie towarzyszyl naszym podroza.

Na koniec Zjedlismy szybki posilek w tajskiej restauracji, ale skierowanej na turystow. Jedzenie bylo dobre, ale bez tej atmosfery tajskich barow.

Kiedy dofarlismy do hotelu, aby zabrac stamtad bagaze mielismy jesZcze ponad godzine do pociagu. Zwykle taksowka potrzebuje ok. 30 min aby dojechac z hotelu na dworzec, ale Bangkok jest zakorkowany calkowicie w godZinach szczytu i ledwo co zdazylismy na nasz pociag do Trang.

Bangkok, 23 luty 2010

Orwells Thailand

Thailand has been already over 50 years a popular turist destination. Farangs (Thai for tourists) from all over the world travel to Thailand to enjoy beautiful beaches, delicious cousine, low prices and Thai women. Thai economy wins a lot from this touristic bussiness and the Thai people came to perfection of offerring the visitors what they are looking for. To such a degree that one can even have the feeling of being in a artificially created world, such as the one descried in Orwells 1984. This is exactly what we felt when we got off a tuk-tuk in an unfamiliar place somewhere in the middle of Bangkok to great disappointment of our tuk-tuk driver. But let us start the story from the beginning…

Since we had still some time left in Bangkok we decided to go to National Museum. On our way to the museum we were stopped by tuk-tuk drivers, taxi drivers and touts, who offered us quick transport. After two days spent in Bangkok we were already confident enough with Bangkok public transportayion system so we rejected all of the offers. While saying polite no, thank you and goodbye (in Thai and english) to all of the drivers I did notice a woman walking in front of me and I nearly walked into her. She did not mind much, simply turned around and smilled. She was normal middle-age Thai woman. Her english proved out to be very good and she started conversation with us. She asked for our destination and informed us that National Museum is closed for a lunch break until 2pm. Instead, she recommended us visiting Buddhist highlights: Lucky Buudha, Tall Buddha and Golden Mountain. Then she added thst we were lucky because due to Buddhist holiday all of the hallmarks are open to visitors free of charge. More than that – we could even take a tuk-tuk for a round tour around to allof the highlights for only 20 b.

tuk tuk driver

tuk tuk driver

It all sounded too good – tuk-tuks are considered expensive and unreliable and locals take them only if really in need. To give us more confidence, the nice woman equiped us with several phrases in Thai (sa-wat-dee=hello, shi-shi=slow) which would help us to communicate with the driver. Suddenly, out of nothing she finds a tuk-tuk whose driver is more than willing to take us for the tour for 20B. The driver is extremely nice and surprisingly speaks some English (Thai people try really hard to tell at least few phrases in english to the foreigners).

Feet of tall Budda

Feet of tall Budda

First, he takes us to the 20-meter-high Buddha. We take 20 min to see it, but after we come back our driver is still waiting for us. The next stop is TAT (turist information center) which can give us information about travelling afound Thailand. At the center a very friendly officer gives us numerous recommendations of interesting places to visit and even prepares a detailed day-by-day schedule of our trip. Finally he makes us an offer – a holiday package which includes all of the attractions he recommended plus accommodation plus flights; everyting at very low price. We consider the offer very seriously, but after all we are on our first backpacking holiday and we want to plan everything our way. Nevertheless, we ask the officer about accomodation options for an independent travel and he quotes a price of 1200 baht per night. Wow, that is really high, definitely not for a backpacker’s budget.

After we reject the offer the officer is somewhat less talkative, so we come back to our tuk-tuk. We find our driver in not such a good mood as well…

The next stop is lucky buddha – rather badly-kept Wat houses the oldest buddha image in bangkok and buddhas footprint. The keeper of the place tells us why tuk-tuks are so cheap today: there is a special promotion today and thr government pays the fuel. Moreover fabric factories can be visited for free. When we are back in our tuk-tuk the driver tells us that he needs special cupones to buy fuel and he will get them only if he takes us to a tailor.OK. Lets go. The tailor shows as a catalogue of suits and dresses, but we dont find anything in backpackers style. We leave. Our driver is apparently very unhappy and when we ask him to get us to the next spot he stops the vehicle and starts his story about coupons again. That’s enough. We get off the taxi and pay the driver 60B. It’a not much, but more than originally agreed on. We have no idea where we are, but at least we have still a few hours to catch our train to Trang.

I don’t know exactly when we started to be suspicious about the “special promotion” story. It started off quite strange, but everything seemed so perfect: a nice Thai woman stopping for a chat, a friendly english-speaking tuk-tuk driver, interesting buddhist highlights with few foreign visitors, helpful tourist information center. Isn’t it a dream of every backpacker or an ordinary tourist? Yes, it’s, but there were many lies as well: National Museum was not closed for lunchtime, there was no promotion day, Lucky Buddha was not a hidden treasure, but an ordinary image of Buddha found in many temples. The most confusing thing about the story was that all lies were made perfectly likely and they were accompanied by a good dose of true (and new to us)information. Suddenly, we felt like on the stage where everyone else is an actor following the script, but we were not told that it was only a play. Have you seen Trumpt Show? It was exactly like this: an ultimate reality show produced just for you without you realizing anything.

If that is what you are looking for Thailand can offer it to you as well.

Bangkok, 23 February 2010

Bangkok 1-2-3

So here we are for the first time completely alone in the foreign city. What now? Bangkok is huge and we have only one day left… On the same day we are going to take a night train to Trang – provience located in the south of Thailand.

Here comes the first surprise-the train we were going to take is full. We only manage to get tickets for the train next night and only 2nd class top-level sleepers without air con, but only 500 baht and we are saving on accommodation costs.

After making the reservation, our next steps are taking us to Grand Palace- the famous buildings complex which used to be the residence of the King. It houses beautifully ornamented buildings such as: the palace, pantheon, corronation hall and the most famous The Temple of Emerald Buddha. Although Buddhas image which gave the name to the temple is not really emerald, it is the most worshiped image in Thai world.

Grand Palace

Grand Palace

The place is really magical: from esthetical point of view it compares to places such as La Alhambra in Granada or the Old City of Jerusalam. One can hardly believe that the place like this can be located in the heart of Bangkok – the hactic, noisy and polluted capital of modern Asian world. Bangkok is a city of contrast.

Grand Palace

Grand Palace

Unfortunately, today also merciless heat follows our steps. Coming directly from -10 degree we did not yet get to used to being fried alive in direct sunlight. I think that is what someone would feel if put inside micro oven set to maximal cooking power! Needless to say we are completely exhausted after spending 3 hrs in the heat.

Monks

Monks

Nevertheless, we don’t loose our time in Bangkok and continue to Wat Arun – a 100 m tower dominating over Bangkok. In order to get there we need to cross the river. At the harbour a number of agencies offer us their boat trips, but we want cheaper crossing service boats popular by Thai people. It proves not so easy to get on one of them because the “travel agents” force us to buy a ticket on their boat and do not let us go. Finally, they leave us alone and we get on a public boat, which we hope will take us to the temple… Not so fast, we overestimate our Thai reading skills and end up in another temple, located on the same side of the river but in a opposite direction.

On the prom

On the prom

It takes the rest of our energy to find the right spot, but at least we could observe everyday life in a typical Bangkok street. Finally, we climb up the tower of Wat Arun, it is not easy in the temperatures, but the view of Bangkok is worth it. From (almost) top of it, we can see the urban planning of Bangkok: the modern city with skyscreapers on one side and run-down houses intermingled with gold-decorated temples on the other side of the city. All of this is intrinicately cut by a system of a river and channels.

View from Wat Arun

View from Wat Arun

The enormous effort to get to the top of the tower is rewarded with fresh cocconut which we buy after we get back down.

Wat Arun and monk

Wat Arun and monk

On our way back home, we are taking, this time on purpose, an express boat which is going in opposite direction to see how the city looks from the river. The boat is full and we don’t get the best places, but we did get a glimpse of houses sitting along the river.

Wat Arun seen from the river

Wat Arun seen from the river

On the river

On the river

Now, we earned some relax. After a short shower we decide to try Thai massage. At one of the nearby massage shops nice Thai women offer us warm tea and large selection of body treatments: from feet care to whole body massage. We choose one hour traditional Thai massage. First, we are taken to a dimmed-light room where two materaces and fresh cloths are waiting for us. We have some trouble to wear unbelievably loose pants which would easily fit the two of us together, but after some help we manage. The massage involves stretching, pushing of our muscles to the degree that I almost feel them breaking. What for me feels like a torture, triggers in Maja only salves of laughter: she is so sensitive to touch that she gets giggles while being massaged by one of the women. The women move from tips of our toes towards upper limbs and head. Sometimes they even use their feet, legs and arms to shape our bodies into a deformed position. Honestly, after finishing it I was more appreciative to the physical strength of the women than healing effects of the massage.

The massage did wheat our appetites, so we have some warm Thai food sold at a street in Ko San neighbourhood. I eat pork with red curry and vegetables an Maja eats the same but with chicken instead. We finish our day with a pint of cold Chang (Thai beer), fresh papaya and sticky rice with mango. Everything delicious!!!!

Bangkok, 22 February 2010

Cz 2 dzien pierwszy

Eek powiedziala nam ze istnieja dwa rodzaje Tajow – ci z przodkami chinskimi, ktorzy sa duzo jasniejsi (w Azji wszyscy chca byc jak najjasniejsi- i staraja sie unikac slonca). Sa tez tajowie pochodzenia filipinskiego. Sa oni zazwyczaj duzo biedniejsi i zazwyczaj to z tej rasy pochodza oslawione w usa i niemczech prostytutki tajskie. W tajlandii wciaz jeszcze brakuje klasy sredniej. Sa ludzie albo bardzo bogaci – uczacy sie za granica, albo biedni gdzie duzy procent zyje za mniej niz jednego dolara dziennie.

Po sprobowaniu wszystkich pysznosci oferowanych nam przez kupcow wsiedlismy w czworke do jednej lodzi, ktora miala nas zabrac na brzegi pelne swietlikow. Okazalo sie jednak, ze swieliki nie lubia wiatru, a jako ze tego dnia wialo akurat moglismy je znalezc tylko w cichszych miejscach. (normalnie ponoc cale brzegi wygladaja jak drzewko swiateczne). Podobala nam sie ta wycieczka bardzo – poza swietlikami zobaczylismy stojace na wodzie domy i ciekawie porosniete brzegi. Byl juz pozny wieczor, bylo ciemno, ale jeszcze nie zamierzalismy wracac. Jeszcze musielismy czegos sprobowac.

Eek i Net na lodzi

Eek i Net na lodzi

Wlozylismy nasze stopy do akwarium pelnego malenkich rybek. Zaraz przyssaly sie one do nas. Rybki te pochodza z Turcji i nie maja zebow. Przssiewaja sie zjadajac martwy naskorek. Jest to bardzo zabawne uczucie punktowego laskotania.

Ssace rybki

Ssace rybki

W koncu opuscilismy plywajacy rynek, ktory byl dla nas naprawde niesamowitym doswiadczeniem. I wrocilismy do Bangkoku gdzie mimo juz bardzo poznej godziny podjechalismy do china town zeby cos jeszcze zjesc. Tydzien wczesniej byl chinski nowy rok, wiec glowna ulica byla pieknie udekorowana na czerwono – ze zwisajacymi lampionami.

China town

China town

Aby moc sprobowac jak najwiecej zdecydowalismy sie brac male porcje, ale poszlismy do kilku miejsc. Najpierw sprobowalismy kaczki z pobliskiego straganu siadajac przy stoliku stojacym na samej ulicy. Potem poszlismy na zupe zrobiona z wysuszonych zoladkow rybich. Byla to zupa dosc gesta, bardzo smaczna i wcale nie smakowala ryba. Okazalo sie tez ze na ta czesc ryby bartek nie mial alergii. (Niestety juz dwa dni pozniej przekonalismy sie, ze nie wszystko co nie smakuje ryba bartka nie alergizuje i upodobnil sie on do azjatow a dokladniej mongolow – ale o tym pozniej). W koncu sprobowalismy wieprzowiny. Wszystko mimo ze na malych straganach na ulicy, bylo bardzo dobre i przygotowywane zaraz przy nas. Jak dojedziemy do Chang Mai chcemy sami sprobowac sztuki gotowania.

Kaczki

Kaczki

Na koniec poszlismy do chinskiego sklepiku na deser. Mnie osobiscie nie smakowal jakos wyjatkowo, ale sama idea byla interesujaca. Deser ten bowiem, lekko podgrzany i podawany z migdalamii, miodem i jajkiem zrobiony byl z kawalkow gniazd ptasich. Ptaki te sa dosc rzadkie i niektorzy specjalnie buduja puste domy aby skusic je do zalozenia tam gniazd. Nikt nie wie co jest przyczyna, ze w niektorych domach zamieszkuja a w innych nie.

Eek i Net pomogli nam ustalic luzny plan wycieczki. Zachecili nas do odwiedzenia Trang i okolicznych wysp zamiast Surat Thani. oslawione fool moon parties, na ktore przyjezdzaja ludzie z calego swiata sa na jednej z wysp niedaleko surat thani. Najblizsze fool moon bedzie pierwszego marca. Moze tam wpadniemy zeby zobaczyc na czym to polega, ale jeszcze nie jestesmy pewni. Poza tym odradzili nam jechanie do Kanchanarubi – wszystko co tam jest mozna zobaczyc lub zrobic w lepszej wersji w chang mai, a tiger temple gdzie mozna zobaczyc i dotknac tygrysy nie jest prawdziwa swiatynia, a turysci sa zazwyczaj zawiedzeni. Poza tym tygrysy sa tak lagodne poniewaz codziennie podawane sa im narkotyki. Z pewnoscia tam nie pojedziemy!

W koncu Eek i Net odwiezli nas do naszego hostelu. To byl na prawde niezwykly dzien!

a teraz kilka dodatkowych uwag:
Jak by ktos sie chcial z nami kontaktowac inaczej niz przez emaila/ bloga, nasz numer w tajlandii: 0066800515327 (juz nieaktualny).
Na razie wszystko piszemy uzywajac ipoda, wiec nie mamy mozliwosci zalaczac zdjec, ale jak tylko bedzie to mozliwe dodamu jakies.
Bedziemy bardzo szczesliwi jesli napiszecie nam jakies komentarze- w jaki sposob ulepszyc tego bloga? Moze powinnismy pisac mniej szczegolowo? Poza tym nie wiemy czy ktos w ogole to czyta.
Pozdrawiamy bardzo goraco wszystkich, a dzisiaj szczegolnie tate Mai, ktory ma dzisiaj imieniny!!

Bangkok, 21-24 luty 2010

Dzien pierwszy

Wczoraj mielismy tyle wrazen,ze padlismy niezdolni do czegokolwiek, ale teraz nadrabiamy czas.

Kolorowy- tak mozemy opisac wczorajszy dzien. Dzien, w ktorym Bangkok pokazal nam sie w zupelnie innych kolorach. Dzien wczesniej zasnelismy jak zabici (mimo, ze w polsce byla dopiero 20.00), ale wstac wcale nie bylo latwo. Gdy w koncu wykaraskalismy aie z lozek. W hostelu dostalimy ogromne sniadanie skladajace sie nie tylko z platkow i tostow, ale rowniez owocow i cieplych potraw tajskich.

Potem ruszylismy na poszukiwanie rzeki,a dokladniej postoju z lodkami.plan byl taki zeby dojechac do Grand Palace i po drodze zadzwonic do Eek. Pokrzyzowaly sie jednak nasze plany, bo przegapilismy nasza stacje,a nastepma,na ktorej wysiedlismy okazala sie byc glosnym i smierdzacym postojem autobusowym. ekspresowe lodzie tutaj bowiem sa rzeczywiscie eksprespwe. Gdy lodz staje jeden tlum jest wypychany na lad,a drugi wpychany na poklad. Dzieje sie to wszystko bardzo szybko i nieobeznany podruznik ma prawo nie zoriwntowac sie na czas,ze to juz jego stacja.

Niezbyt zadowoleni ruszylismy w droge powrotna,gdy nie wiedziec kiedy znalezlismy sie na ogromnym targu kwiatowym. We wszustkie strony ciagnelu sie straganiki z ogromnymi ilosciami nieznanych nam kwiatow, a kobiety plotly wianki do skladania na oltarzu Buddy.

Kwiaty na targu kwiatowym

Kwiaty na targu kwiatowym

Po drodze udalo nam sie znalezc budke telefoniczna, z ktorej zadzwonilismy do Eek umawiajac sie z nia na pozniejsza godzine.

Poniewaz mielismy jeszcze troche czasu , wiec weszlimy do napotkanej po drodze swiatyni Wat Pho. Znajduje sie tam 5metrowy posag odpoczywajacego Buddy.

Odpoczywajacy Budda

Odpoczywajacy Budda

Byla to pierwsza zwiedzana przez nas swiatynia, wiec bylismy pod wrazeniem ogromu kolorow i wielkoscia wszystkiego – nie byl to jeden budynek, ale wiele roznych, wszystkie rownie kolorowe, szczodrze pozlacane z wieloma buddami wszedzie, drzewami i ogolnym poczuciem spokoju (gdyby nie tlumy turystow oczywiscie).

Wat Pho

Wat Pho

Swiatynia ta znana jest z masazu, ale nie mielismy okazji skorzystac – spieszylismy sie na spotkanie. Zabawne bylo to ze niektorzy napotkani ludzie, nie pytajac nas gdzie idziemy, pokazywali nam kierunek drogi (zly rzecz jasna). Pogoda nas troche zaskoczyla, bo spodziewalismy sie upalow, a temperatura byla calkiem przyjemna, troche tylko za wilgotno. Jedynie gdy czekalismy na Eek zgrzlismy sie troche.

Alez milo bylo spotkac sie po tak wielu latach! Poszlismy razem na lunch do Indyjskiego baru. Byli tam sami tajowie i obsluga nie mowiaca slowa po angielsku, wiec Eek wybrala dla nas rozne potrawy, ktore tradycyjnie tutaj je sie wspolnie. Gdy chcialam umyc rece, bez ogrodek wskazano mi umywalke gdzie myto rowniez naczynia, ale zarowno jedzenie jak i picie bylo pyszne.

Wkrotce dolaczyl do nas kolega Eek – Net. razem zadecydowlismy pojechac na plywajacy rynek – floating market. Najpierw jednak odwiedzilismy neszcze jedna swiatynie – taka bez turystow, a jedynie z madlacymi sie. Wiernymi i nauczajacymi mnichami. Tutaj tez Eek wytlumaczyla nam kilka buddyjskich zwyczajow. Tak tez, niektore posazki buddy byly cale oblepione zlotem, nie trzymajacym sie jednak jednolicie posazku. Bartek sie smial, ze dekoruja je papierkami od cukierkow. Nie zdawal sobie jednak sprawy, Ze wkrotce sam sie w ten sposob udekoruje zlotem. Eek pokazala nam specjalne platki zlota, ktore sie kupowalo do przyklejenia. Dla wierzacych byla to prosba o uzdrowienie jakiejs czesci ciala. Platki byly jednak tak lekkie, ze trzeba bylo bardzo uwazac odslaniajac je aby nie polecialy z powiewem wiatru – stad samoustrojenie Bartka zlotem.

Wierni

Wierni

buddy

buddy

Eek tlumaczyla nam, ze wszystkie ich zwyczaje oznaczaja szczescie w ten lub inny sposob.
Byly wiec gongi, w ktore sie bilo trzy razy (kazdy raz). Byl mnich, ktory swiecil woda i woda, ktora wylewalo sie do ziemi, ludzie palili kadzidla i dawali wience z kwiatow i kwiaty lotosu, byly tez opaski, ktore chronily przed zlymi duchami. Mnichow jest tam sporo – chodza oni codziennie rano i zbieraja jedzenie na swoje sniadanie. Wierzacy im zawsze daja az za duzo. My jeszcze nie wstalismy wystarczajaco wczesnie zeby to zobaczyc (dzieje sie to o 6.30). Poza tym wchodzac do swiatyni nalezy zdjac buty i nigdy nie wskazywac stop w kierunku buddy – stopy uwazane sa za najgorsza czesc ciala. Wszyscy mnisi ubrani sa na pomaranczowo co dodaje koloru juz i tak bardzo kolorowej scenerii.

Mnich

Mnich

budda

Po zobaczeniu swiatyni ruszylismy w droge na rynek. Jechalismy samochodem eek i byly straszliwe korki (okazalo sie, ze to z okazji jakiegos buddyjskiego swieta). Zdziwilo nas, ze co chwile, zamiast bilbordow naszym oczom ukazywalu sie zdjecia krola. Krol jest tu bardzo lubiany i kochany. Zastanawialismy sie jednak jak to jest, ze tak sie dzieje, bo przez prawo zabronione jest mowic cokolwiek negatywnego o rodzinie krolewskiej. Krol jest lubiany natomiast ksiaze nie. Wszystko to bierze sie chyba tylko z plotek przekazywanych sobie po kryjomu. Krol nie mial pojecia, ze zostanie krolem. Jego dziadek mial ok 40 dzieci i ojciec byl zbyt daleko zeby kiedykolwiek myslec o objeciu wladzy. Przeniosl sie wiec z rodzina do szwjcarii. Byl to burzliwy czas w dziejach tajlandii i z roznych powodow wladza sobie o nim przypomniala. Najpierw wladze objal starszy brat terazniejszego krola, ale zaledwie 6 miesiecy pozniej zostal on zamordowany. Od kilkudziesieciu juz lat tajski krol sprawuje wladze i jest najdluzej panujacym krolwm na swiecie. Jego kolor to zolty i wszedzie mozna zalwayc jego zolte flagi. Krol ma czworo dzieci – w tym jednego syna. Kolorem syna jest niebieski, a jednej z ksiezniczek – fioletowy. Mimo ze prawo zaklada rownouprawnienie w staraniu sie do tronu, prwdopodobnie krolem zostanie ksiaze (jedna z ksiezniczek wyszla za amerykanina i mimo ze teraz juz sa po rozwodzie – z tego powodu nie jest juz ksiezniczka i nie moze tego prawa odzyskac).

Flaga krola i Tajlandii

Flaga krola i Tajlandii

Przejezdzalismu przez mosty. Mosty tam sa niezwykle wysokie – jest tak dlatego zeby mogly przeplywac pod nimi rowniez ogromne statki, ktorych jest tam sporo.

rynek

rynek

Po milej drzemce w samochodzie dotarlismy do rynku. Plywajace rynki sa duza atrakcja turystyczna, ale ze do tego mozna jedynie dojechac samochodem niewielu turystow tam jeszcze trafia. Plywajacy rynek jest zwykym rynkiem z wieloma ciekawymi produktami, glownie jedzeniem robionym na oczach kupujacego, ale glowna jego atrakcja sa stragany na lodkach, ktore po skonczonym utargu zwyczajnie odplywaja do domu. Tak jak targ na khao san road wydawal nam sie bardzo nieapetyczny i niehigieniczny tak ten kusil zapachami i przysmakami z kazdej strony. Tajowie byli niezwykle mili. Mozna bylo sprobowac prawie wszystkiego przed tego kupnem. Tak wiec po sporej ilosci egzotycznych owocow, roznego rodzaju slodyczy, potraw slonych i ostrych obawialismy sie o nasze zoladki. Taka mieszanka przy swojskim, polskim jedzeniu mogla by przyniesc wybuchowe skutki, a co dopiero tu! Minal juz jednak kolejny dzien i poki co zadnych nieprzykemnych niespodzianek nie bylo.

DSC_0111

Bangkok, 21 luty 2009