Back to Guatemala

After wonderful week in Belize, we were really sorry to leave it. Nevertheless, we had only one week left and we had to head to Guatemala. It was not a regular trip though. After 3-hour ride in an american school bus along the magnifcient Maya Mountains and tropical forest we arrived to Punta Gorda (Belize). From there we took a boat to Livingston – a costal town in Guatemala, which can not be reached by land. What makes this place special is the blend between guatemalan and Garifuna culture. This place is inhabitted similar to Belize coast by Garifuna people, which are very friendly and easy-going. Their favourite activity next to playing drums is drinking caraibean rum. They excell at both. The food is, however, more similar to Guatemalan specialities including soups, tapadas (seafood stews), grilled meats and omnipresent tortillas.

Since Livingston has no road connection with the inland, we took a lancha (river boat) to Rio Dulce. The trip itself was a nice experience: we passed canyons, jungle, hot springs, lilly ponds, pirate castles, and bird island. The river was also amazing – at times it was even 200 m wide. The trip ended at the lake Izbal from where we took a bus to Guatemala City. Guatemala City is neither an interesting point on a travellers map, nor it is safe. Therefore, we took another bus to Antigua – a tourist paradise. Antigua is a small colonial town surrounded by three vulcanos (one active). It is very colorful thanks to the paint on mostly one-storey buildings and flowers everywhere. Cobbled streets make it look more natural then modern cities like Guatemala City or Flores. There are plenty of restaurants serving traditional food such as: chicharon (grilled meat served with salsa, potatos, spring onions, tortillas and salad), tamales (stuffed banana leafs), pepian (chicken in tomato sauce), frijoles (entrecote). On top of this it is an excellent base for hiking vulcanos and exploring Guatemala highlands. No wonder that this place is on UNESCO World Heritage list.

Tomorrow we are hitting the road again to explore some modern Maya culture and handicraft. More on this soon.

Hopkins

Minelo kilka ladnych dni od kiedy ostatni raz udalo nam sie opisac co sie u nas dzieje. Bylismy wtedy daleko stad – na polnocy Belize w Caye Caulker. Bylo goraco, a my cieszylismy sie, ze w koncu dajemy sobie chwile odsapnac. Belize zauroczylo nas bardziej niz moglismy sie tego spodziewac. Lazurowoniebieska woda, slonce (az w nadmiernych ilosciach), i cale mnostwo czasu tylko dla siebie 😀 czego mozna marzyc wiecej na miesiacu miodowym?

Ale nasza podroznicza krew nie pozwolila nam wysiedziec dlugo w jednym miejscu – ruszylismy na poludnie – w przeciwna stronie niz zmierzalo wiekszosc turystow. W Belize City (dokad musielismy wrocic lodzia) mielismy szczescie od razu trafic na autobus jadacy w naszym kierunku. Do konca nie bylismy pewni jak daleko dojedziemy, ale nasz autobus szybko minal stolice (ktora po huraganie w 1961 r zostala przeniesiona wglab kraju) i nasz autobus zaczal kierowac sie znow w kierunku morza. Dalej i dalej na poludnie. Minelismy Dangrige i wysiedlismy na rozdrozu. Stad dzielilo nas jeszcze 10 km do Hopkins.

Bylo goraco, zar lal sie z nieba, a nasze plecaki wydawaly sie jeszcze ciezsze. Nie widzialo nam sie isc pieszo calej drogi. Przejechal minibus. Nie zatrzymal sie. Potem dlugo nic nie jechalo. W koncu zobaczylismy niepewnie jadacy pick-up. Samochod – taki z otwarta paka z tylu, na ktorej idealnie spedzilismy reszte wycieczki.

W Hopkins bylo zupelnie inaczej. Znowu zupelnie inaczej niz w innych miejscach. Zaczelismy kierowac sie w strone najtanszego wyszukanego przez nas hotelu. Pomagaly nam jakies dzieciaczki. Podjechal tez jakis chlopak na rowerze. “Palisz trawke?” – zagadal szeptem do Bartka.

Gdy dotarlismy trwala wlasnie impreza. Nasz hostel byl polaczony ze szkola gry na bebnach (drums – wymyslonych zreszta i dalej kultywowanych w tym rejonie). Zona prowadzila hostel – jej maz szkole. Przywital nas troche podpity wlasciciel “mam dzisiaj urodziny” – wytlumaczyl. Pokazal nam pokoj. Zaproponowal nam lozko w szopie za ta sama cene co pokoik z malutka weranda i lazienka – oczywiscie wybralismy to drugie. Potem okazalo sie, ze nie ma bierzacej wody, wiec dostawalismy czysta wode w wiadrze. W poprzedni weekend byl festiwal – 61 lat od zalozenia Hopkins (To znowu wina tego samego huraganu z 1961 roku, kiedy ludzie zostali pozbawieni domostw i musieli znalezc inne miejsce aby sie osiedlic). W ten weekend sporo sie dzialo, przyjechalo duzo ludzi, no i zuzyli cala rezerwe miasteczkowej wody.

Nie przeszkadzalo nam to jednak. Spedzilismy tam 2 dni, wedrujac po miasteczku i zazywajac kapieli w cieplym morzu. Wowczas tez byla pelnia ksiezyca i siadywalismy na plazy lub wchodzilismy do wody wpatrujac sie w niego.

Raz przydarzyla nam sie dziwna rzecz. Gdy bylismy w wodzie zauwazylismy latajace ryby. Najpierw przeleciala jedna, biala – odskakujac na bok. Potem druga. Gdzie plynelismy, tam skakaly ryby. Potem dowiedzielismy sie, ze one w ten sposob uciekaja przed zagrozeniem. Bylo to dosyc zabawne.

Kolejne 3 dni spedzilismy najbardziej romantycznie z calego wyjazdu. Te dni jednak chcielismy zachowac dla siebie jako nasza slodka pamiatke z naszej jakze cudownej podrozy (moze je opiszemy przy innej okazji).

:-)

Chcielismy uspokoic wszystkich naszych czytelnikow, ktorzy martwia sie, czy nie jestesmy w okolicy huraganu Ernesto. Wczoraj zostalismy ewakuowani z wyspy w Belize, na ktorej sie znajdowalismy spedzajac bardzo slodko nasze miodowe dni. Poniewaz i tak wczoraj mielismy zamiar przejechac do Guatemali nie zmienilo to naszych planow. Dzisiaj znajdujemy sie juz daleko na poludnie w Antigua (okolica Guatemala City). Jak znajdziemy chwilke postaramy sie opisac ostatnie dni troche dokladniej 🙂

Chcielismy skorzystac z okazji i zlozyc mamie jak najlepsze zyczenia urodzinowe. Goraco o Tobie myslimy i zalujemy, ze nie mozemy byc dzisiaj z Toba!

Graifuna drummers

Sorry for not updating our blog regurarly. We were all the time on the way and Bartek was to lazy to write about our adventures in English. Lets start from where we left off…

After relaxing on the Mazunte beach we went to San Cristobal de las Casas in the district of Chiapas. We went on a boat trip to a Sundero canyon, which is a magic place surrounded by cliffs and tropical wildlife (including crocodiles). We stayed just one night in San Cristobal and went to Palenque to see Maya ruins. After Palenque we went to Guatemalan border. When we got there we were informed that the villagers blocked the road and the mexican immigration was closed. Nevertheless, the boaters offered to take us to Guatemalan immigration which solocited illegal fees but otherwise were nice enough to let us enter Guatemala. In Guatemala we went to El Remate which is a town next to famous Tikal ruins.

We went to the ruins next morning at 5:45am. However, the sights were worth the early wake up. Tikal is in the middle of the jungle and on arrival we could hear the sounds of animals including dozen species of birds and howler monkeys. The ruins were amazing – high pyramids with steep stairs hidden in the jungle and narrow trails trough the jungle connecting them. We also saw some monkeys, spiders, tarantulas and beautiful butterflies on the way.

After Tikal we spent one day on an island called Flores from where we went to Belize.

In Belize, we first went to the island Caye Caulker which is next to the second longest reef in the world. We took a full day snorkling tour to the reef. We swam with sharks, sting rays, manatees and around coral garden. It was like swimming in the aquarium.

Finally, we reached Hopkins on the mainland,where we enjoyed sun, pristine sand beaches, Garifuna culture, drumming and baths at full moon! Intrestingly, just after arrival we were offered some weed and rum (of course we rejected both).

For next 3 days we want to keep to ourselves, so sorry if you do not get any messages.

Piraci z Karaibow

Slonce, morze i my… 🙂

Bylismy juz zmeczeni. Bardzo zmeczeni. Codziennie inne miejsce gdzie skladalismy nasze znuzone glowy do snu. Codziennie mijalismy inne krajobrazy, poznawalismy nowych ludzi, a potem znowu autobus i kolejn cel. Ciekawe, nieciekawe, glosne, ciche, piekne, brzydkie… to wszystko zaczynalo nie miec znaczenie, musielismy odpoczac.

Dwa dni temu wsiedlismy w autobus po raz kolejny. Jechalismy bita droga pare godzin az dotarlismy do granicy Guatemali z Belize. Nielegalnie chcieli pobrac od nas oplate za wyjazd, ale bylismy ostrzezeni i sie postawilismy. W koncu sie od nas odczepili, ale wszyscy inni turysci grzecznie dali sie nabrac. Eh. Nielatwo byc turysta.

Po drugiej strony granicy, niby powinno byc podobnie. Niby powinni byc tacy sami ludzie, taki sam jezyk, taki sam krajobraz. Ale okazalo sie, ze w Belize inne jest wszystko. Wszystko to kiedys nalezalo do Hiszapanii, ktora podbila te tereny, ale na karaibach, na wyspach zagniezdzili sie angielscy piraci. Ci piraci zaczeli lupic Hiszpanskie statki, i trudno sie dziwic, ze Hiszpanii sie to nie bardzo podobalo. Zwrocila sie ona wiec do Anglii z uprzejma prosba o zrobienie z tym porzadku. Jak sie to Anglii udalo do konca nie wiemy, ale piraci grzecznie osiedlili sie na wyspach. Problem w tym, ze osiedlilo sie ich tak duzo, ze jezyk angielski zaczal tu dominowac i pierwotna ludnosc zaczela byc bardziej przychylna Anglii niz Hiszpanii zanim ta druga zdazyla sie zorientowac. Probujac ratowac sytuacje Hiszpania zaoferowala Anglii Belize w zamian jesli ta wybuduje droge do Guatemali. Anglia wziela Belize natomiast droga do teraz nie jest wybudowana. Belize juz jest panstwem samym w sobie chociaz wciaz najwyrazniej kochaja Angielska krolowa (ktora pojawia sie zarowno na banknotach jak i znaczkach), a Guatemala nie utrzymuje stosunkow z Anglia.

Przez cala ta historie Belize jest anglojezyczne i jest ogromna mieszanka ludnosci – sa tu murzyni (ktorzy nie pojawiali sie Guatemali i Meksyku), ale sa tez wszystkie inne mieszanki (oczywiscie wlaczajac tez majow). Sa tez rozne inne jezyki (np. mieszanka angielskiego, francuskiego i afrykanskiego – nie pamietam jak sie nazywa). Jest tu bardziej amerykansko niz centralno-amerykansko, wszyscy sa totalnie wyluzowani i nadzwyczaj uprzejmi.

Dojechalismy wiec do tego kraju i od razu ruszylismy na wyspe. Na tej wyspie znalezlismy nadzwyczaj tani hostel, ale tez nadzwyczaj goracy i wczoraj leglismy na plazy. Fajnie mozna by pomyslec… Plaza tutejsza jednak nie posiada piasku i jest bardzo twarda. Mimo, ze woda jest lazurowo niebieska i plywaja w niej roznobarwne rybki, na wyspie rosna palmy wiedzielismy, ze plazy nie przyjdzie nam dlugo wykorzystywac.

Wieczorem udalo nam sie znalezc tania knajpke gdzie w zbitej malej szopie (1.5 x 1.5 m) przygotowywano niesamowicie dobre (i o dziwo bardzo tanie) homary i kurczaki. Przysiedlismy sie wiec na lawie z grupa innych czekajach ludzi i przy milej rozmowie (glownie z amerykanami) spedzilismy koniec dnia.

Dzisiaj byl najmilszy dzien. Najmilszy, bo spedzilismy go w wodzie. Pojechalismy lodka (udalo nam sie tak trafic ze bylismy tylko my, para z Texasu i 2 przewodnikow) w morze – do rafy koralowej. Cala ona jest rezerwatem przyrody i nie mozna nic dotykac, ale gdy patrzylismy az bylo nam zal, ze nie mamy aparatu podwodnego. Bylo bardzo kolorowo. Wszedzie cos plywalo. Wieksze, mniejsze, byly i duze wodne zolwie i ogromne, piekne muszle (niestety nie moglismy ich zbierac – taka szkoda!), spedzilismy tam troche czasu zanim poplynelismy w kolejne miejsce, inna czesc rafy koralowej (ta rafaj jest druga najwieksza na swiecie), tam byly rekiny – ale takie niegrozne, z paszczami pod spodem. Zaczely sie one tam zbierac, poniewaz kiedys rybacy czyscili w tym miejscu swoje ryby i one te resztki zjadaly. Teraz czekaja na turystow, ktorzy przyplywaja. Jak tylko lodz przyplynie one podplywaja, wiec gdy tylko weszlismy do wody one byly wszedzie. Dotykalismy ich. Mialy chropowata, brazowa powierzchnie. Gdzie sie nie odwrocic tam byl rekin. Trwalo to chwile. Moze pol minuty, moze minute, potem sie rozpierzchly. Tak jak najpierw byly, tak teraz nagle ich nie bylo. Ale zostaly plaszczki. Rownie niesamowite. Moglismy do nich podplywac (nie bylo tam gleboko) dotykac ich. Byly bardzo sliskie. Widzielismy tez takie ryby, ktore chowaja sie w jaskiniach. Ponoc te moga byc niebezpieczne. Nasz przewodnich podplywal do nich z taka duza muszla, w ktorej siedzial krab i one szybko wychylaly sie z jaskini i.. cap za tego krapa. A potem chowaly sie spowrotem do jaskini.

Zrobilismy jeszcze jeden przystanek i mielismy szczescie. Nie zawsze bowiem udaje sie spotkac krowy morskie. My spotkalismy jedna. Nasza czworka ruszyla za nia aby przyjrzec sie jej lepiej. Krowa plynela wolno (jak to krowa), w pewnym momencie zatrzymala sie, odwrocila. Wszyscy zamarlismy bez ruchu aby jej nie przestraszyc. Spojrzala na nas swoimi malymi, krowimi oczami. Powachala nas swoimi ogromnymi, krowimi nozdrzami zastanawiajac sie zapewne czy stwarzamy dla niej jakies zagrozenie czy nie. Potem wolno, wolno obrocila sie i swoimi krowim tepem poplynela dalej.

Mielismy tam jeszcze mnostwo czasu aby samemu poogladac rafe koralowa i zyjace  niej stwory. I wtedy stalo sie. Musialo byc wtedy! Bartek spalil sie. Cale plecy – mimo, ze nasmarowane potrojnie bardzo wodoodpornym kremem dla dzieci – zrobily sie jaskrawo czerwone. Mimo to oboje uwazamy ten dzien za bardzo udany.

Na koniec jeszcze. Juz dlugo po powrocie, gdy slonce stalo sie mniej palace ruszylismy na poludniowa czesc wyspy. Wyspa sklada sie z dwoch wysp tak naprawde. Poludniowej czesci – gdzie mieszakamy i mieszka wiekszosc innych ludzi. I polnocnej czesci, ktora tworzy glownie rezerwat przyrody – las i tylko malo niedostepne domki i hotele gdzie ludzie przyjezdzaja (jako all inclusive) i sa z dala od wszystkiego, a blisko wody. Rzecz w tym, ze do polnocnej czesci nie mozna sie dostac droga ladowa, bo w 1961 roku byl ogromny huragan, ktory przedzielil wyspe na dwie czesci i do teraz nie zostal zbudowany zaden most. Myslelismy zeby wynajac kajak zeby poplynac na ta druga czesc, ale w ciagu dnia slonce pali zbyt mocno aby ryzykowac kolejne spalenia, a zmierzch przychodzi zbyt szybko. W zwiazku z tym ruszylismy na piesza wycieczke na poludniowa czesc naszej poludniowej czesci wyspy.

Spacer byl bardzo mily. Jest tam droga i niewiele posiadlosci, a jesli juz, to sa to miejsca prywatne, a nie hotele – zazwyczaj tubylcow mieszkajacych tu dlugo przed tym jak odkryli ta wyspe turysci. Sciezka idzie w lesie, z jednej strony morze, z drugiej drzewa. Wszedzie mnostwo roznych jaszczurek, takich maciupkich wielkosci malego palca i takich ogromnych jaszczurow wielkosci przedramienia. To byl piekny dzien.