Slonce, morze i my… 🙂
Bylismy juz zmeczeni. Bardzo zmeczeni. Codziennie inne miejsce gdzie skladalismy nasze znuzone glowy do snu. Codziennie mijalismy inne krajobrazy, poznawalismy nowych ludzi, a potem znowu autobus i kolejn cel. Ciekawe, nieciekawe, glosne, ciche, piekne, brzydkie… to wszystko zaczynalo nie miec znaczenie, musielismy odpoczac.
Dwa dni temu wsiedlismy w autobus po raz kolejny. Jechalismy bita droga pare godzin az dotarlismy do granicy Guatemali z Belize. Nielegalnie chcieli pobrac od nas oplate za wyjazd, ale bylismy ostrzezeni i sie postawilismy. W koncu sie od nas odczepili, ale wszyscy inni turysci grzecznie dali sie nabrac. Eh. Nielatwo byc turysta.
Po drugiej strony granicy, niby powinno byc podobnie. Niby powinni byc tacy sami ludzie, taki sam jezyk, taki sam krajobraz. Ale okazalo sie, ze w Belize inne jest wszystko. Wszystko to kiedys nalezalo do Hiszapanii, ktora podbila te tereny, ale na karaibach, na wyspach zagniezdzili sie angielscy piraci. Ci piraci zaczeli lupic Hiszpanskie statki, i trudno sie dziwic, ze Hiszpanii sie to nie bardzo podobalo. Zwrocila sie ona wiec do Anglii z uprzejma prosba o zrobienie z tym porzadku. Jak sie to Anglii udalo do konca nie wiemy, ale piraci grzecznie osiedlili sie na wyspach. Problem w tym, ze osiedlilo sie ich tak duzo, ze jezyk angielski zaczal tu dominowac i pierwotna ludnosc zaczela byc bardziej przychylna Anglii niz Hiszpanii zanim ta druga zdazyla sie zorientowac. Probujac ratowac sytuacje Hiszpania zaoferowala Anglii Belize w zamian jesli ta wybuduje droge do Guatemali. Anglia wziela Belize natomiast droga do teraz nie jest wybudowana. Belize juz jest panstwem samym w sobie chociaz wciaz najwyrazniej kochaja Angielska krolowa (ktora pojawia sie zarowno na banknotach jak i znaczkach), a Guatemala nie utrzymuje stosunkow z Anglia.
Przez cala ta historie Belize jest anglojezyczne i jest ogromna mieszanka ludnosci – sa tu murzyni (ktorzy nie pojawiali sie Guatemali i Meksyku), ale sa tez wszystkie inne mieszanki (oczywiscie wlaczajac tez majow). Sa tez rozne inne jezyki (np. mieszanka angielskiego, francuskiego i afrykanskiego – nie pamietam jak sie nazywa). Jest tu bardziej amerykansko niz centralno-amerykansko, wszyscy sa totalnie wyluzowani i nadzwyczaj uprzejmi.
Dojechalismy wiec do tego kraju i od razu ruszylismy na wyspe. Na tej wyspie znalezlismy nadzwyczaj tani hostel, ale tez nadzwyczaj goracy i wczoraj leglismy na plazy. Fajnie mozna by pomyslec… Plaza tutejsza jednak nie posiada piasku i jest bardzo twarda. Mimo, ze woda jest lazurowo niebieska i plywaja w niej roznobarwne rybki, na wyspie rosna palmy wiedzielismy, ze plazy nie przyjdzie nam dlugo wykorzystywac.
Wieczorem udalo nam sie znalezc tania knajpke gdzie w zbitej malej szopie (1.5 x 1.5 m) przygotowywano niesamowicie dobre (i o dziwo bardzo tanie) homary i kurczaki. Przysiedlismy sie wiec na lawie z grupa innych czekajach ludzi i przy milej rozmowie (glownie z amerykanami) spedzilismy koniec dnia.
Dzisiaj byl najmilszy dzien. Najmilszy, bo spedzilismy go w wodzie. Pojechalismy lodka (udalo nam sie tak trafic ze bylismy tylko my, para z Texasu i 2 przewodnikow) w morze – do rafy koralowej. Cala ona jest rezerwatem przyrody i nie mozna nic dotykac, ale gdy patrzylismy az bylo nam zal, ze nie mamy aparatu podwodnego. Bylo bardzo kolorowo. Wszedzie cos plywalo. Wieksze, mniejsze, byly i duze wodne zolwie i ogromne, piekne muszle (niestety nie moglismy ich zbierac – taka szkoda!), spedzilismy tam troche czasu zanim poplynelismy w kolejne miejsce, inna czesc rafy koralowej (ta rafaj jest druga najwieksza na swiecie), tam byly rekiny – ale takie niegrozne, z paszczami pod spodem. Zaczely sie one tam zbierac, poniewaz kiedys rybacy czyscili w tym miejscu swoje ryby i one te resztki zjadaly. Teraz czekaja na turystow, ktorzy przyplywaja. Jak tylko lodz przyplynie one podplywaja, wiec gdy tylko weszlismy do wody one byly wszedzie. Dotykalismy ich. Mialy chropowata, brazowa powierzchnie. Gdzie sie nie odwrocic tam byl rekin. Trwalo to chwile. Moze pol minuty, moze minute, potem sie rozpierzchly. Tak jak najpierw byly, tak teraz nagle ich nie bylo. Ale zostaly plaszczki. Rownie niesamowite. Moglismy do nich podplywac (nie bylo tam gleboko) dotykac ich. Byly bardzo sliskie. Widzielismy tez takie ryby, ktore chowaja sie w jaskiniach. Ponoc te moga byc niebezpieczne. Nasz przewodnich podplywal do nich z taka duza muszla, w ktorej siedzial krab i one szybko wychylaly sie z jaskini i.. cap za tego krapa. A potem chowaly sie spowrotem do jaskini.
Zrobilismy jeszcze jeden przystanek i mielismy szczescie. Nie zawsze bowiem udaje sie spotkac krowy morskie. My spotkalismy jedna. Nasza czworka ruszyla za nia aby przyjrzec sie jej lepiej. Krowa plynela wolno (jak to krowa), w pewnym momencie zatrzymala sie, odwrocila. Wszyscy zamarlismy bez ruchu aby jej nie przestraszyc. Spojrzala na nas swoimi malymi, krowimi oczami. Powachala nas swoimi ogromnymi, krowimi nozdrzami zastanawiajac sie zapewne czy stwarzamy dla niej jakies zagrozenie czy nie. Potem wolno, wolno obrocila sie i swoimi krowim tepem poplynela dalej.
Mielismy tam jeszcze mnostwo czasu aby samemu poogladac rafe koralowa i zyjace niej stwory. I wtedy stalo sie. Musialo byc wtedy! Bartek spalil sie. Cale plecy – mimo, ze nasmarowane potrojnie bardzo wodoodpornym kremem dla dzieci – zrobily sie jaskrawo czerwone. Mimo to oboje uwazamy ten dzien za bardzo udany.
Na koniec jeszcze. Juz dlugo po powrocie, gdy slonce stalo sie mniej palace ruszylismy na poludniowa czesc wyspy. Wyspa sklada sie z dwoch wysp tak naprawde. Poludniowej czesci – gdzie mieszakamy i mieszka wiekszosc innych ludzi. I polnocnej czesci, ktora tworzy glownie rezerwat przyrody – las i tylko malo niedostepne domki i hotele gdzie ludzie przyjezdzaja (jako all inclusive) i sa z dala od wszystkiego, a blisko wody. Rzecz w tym, ze do polnocnej czesci nie mozna sie dostac droga ladowa, bo w 1961 roku byl ogromny huragan, ktory przedzielil wyspe na dwie czesci i do teraz nie zostal zbudowany zaden most. Myslelismy zeby wynajac kajak zeby poplynac na ta druga czesc, ale w ciagu dnia slonce pali zbyt mocno aby ryzykowac kolejne spalenia, a zmierzch przychodzi zbyt szybko. W zwiazku z tym ruszylismy na piesza wycieczke na poludniowa czesc naszej poludniowej czesci wyspy.
Spacer byl bardzo mily. Jest tam droga i niewiele posiadlosci, a jesli juz, to sa to miejsca prywatne, a nie hotele – zazwyczaj tubylcow mieszkajacych tu dlugo przed tym jak odkryli ta wyspe turysci. Sciezka idzie w lesie, z jednej strony morze, z drugiej drzewa. Wszedzie mnostwo roznych jaszczurek, takich maciupkich wielkosci malego palca i takich ogromnych jaszczurow wielkosci przedramienia. To byl piekny dzien.