Minelo 19 godzin gdy wreszcie udalo nam sie dotrzec do trang. Bylismy glodni, zmeczeni, ale przede wszystkim potrzebowalismy prysznica. Podroz minela calkiem przyjemnie i po przeczytaniu i uslyszeniu wielu negatywnych opinii jak jest brudno i niebezpiecznie i zeby brac tylko pierwsza klase bylismy bardzo mile zaskoczeni.
No ale wracajac do tego prysznica – czulismy sie strasznie. Lepcy, spoceni i chyba mozna nas bylo wyczuc na odleglosc 2 km. Co prawda w pociagu byl prysznic, ale dosc brudny i nie ufalismy jakosci wody… Ale moze mimo to powinnismy byli z niego skorzystac?
Omijajac wszystkich zaganiaczy do biur podrozy weszlismy do pobliskiego barku, w ktorym wyczytalismy- nie tylko mozna tanio i dobrze zjesc, ale rowniez skorzystac z informacji (bar nazywa sie wonderbar). Niemalze rzucilismy sie na jedzenie i picie przy okazji dowiadujac sie ze spoznilismy sie na ostatni publiczny transport na wyspe, do ktorej chcielismy dotrzec – ko moor. Wyspa ta miala byc mniej zageszczona turystami, z pieknymi plazami i jaskiniami. Zaczelismy rozpatrywac inne opcje, szukac hosteli, myslec o innych wyspach, pozostaniu na plazy od strony ladu… Bo w miescie zostac nie chcielismy. Ale ostatecznie stwierdzilismy, ze 200 baht (4,4 euro) wiecej za prywatna lodke nie jest az taka tragedia, a przynajmniej zrobimy to o czym myslelismy od poczatku.
Zarezerwalismy bungalow i wsiedlismy w miniwana, ktory nas zawiozl do portu.
Tajowie zawsze sie bardzo ciesza gdy probujemy mowic w ich jezyku, tak wiec nauczylismy sie kilku podstawowych slow, w tym najczesciej przez nas uzywane: sawadii czyli dziendobry i korp kun ka/ krap czyli dziekuje. Ka mowi kobieta, a krap mezczyzna.
Kierowca tak bardzo cieszyl sie ze staramy sie z nim porozmawiac, ze poczestowal nas tajskimi cukierkami i dal cole i poprawial przy zle wypowiedzianych slowach. W jezyku tajskim intonacja jest bardzo wazna- dlatego oni troche brzmia jak by spiewali gdy mowia do siebie. Jedno slowo powiedziane jednym tonem moze znaczyc cos zupelnie innego niz to samo slowo powiedziane innym tonem.
W porcie wsiedlismy w long tail boat (dluga lodz)i… Bylismy wniebowzieci! Wszystko wygladalo jak na pocztowce! Gorzyste, zalesione wyspy pojedyncze zlote plaze, blekitna woda… A do tego przyjemny wiatr i rozbryzgujaca sie o lodz woda… Zabralismy sie za robienie zdjec i nie moglismy przestac az doplynelismu do kolejnego portu. Bylo tak pieknie! Eh… Zyc nie umierac…
W porcie czekal juz na nas motorek. Zanim doplynelismy zastanawialismy sie jak to moze byc, ze jeden lub nawet dwa motorki moga nas zabac razem z naszymi ogromnymi plecakami. Okazalo sie jednak, ze czekal na nas tylko jeden motorek. Ale z doczepiona skrzynka na kolkach z laweczka do siedzenia. Troche na wzor starych motorow z siedzeniem obok.
Ruszylismy do naszego hostelu. Wyspa nie jest bardzo duza. Jest jedna glowna droga, wszyscy jezdza tu motorkami albo chodza pieszo. Mijalismy wiele niebieskich znakow z ostrzezeniem przed tsunami i w ktorym kierunku uciekac gdyby nadeszlo. Nie mamy pewnosci czy do tej wyspy rowniez doszedl ten straszliwy kataklizm 6 lat temu, ktory bardzo zniszczyl poludnie tajlandii i zabral ze soba zycia bardzo wielu ludzi, ale przypuszczamy ze tak. Bieda tu jest bardzo widoczna. Ponoc glod nie jest w tajlandii duzym problem, bo rodzi ona wystarczajaco ryzu, warzyw i owocow zeby starczylo dla wszystkich, ale poza tym nie maja oni wiele. Mijalismy bardzo biednie wygladajace bungalowy – czyli domy na palach, a poza tym przepiekny las i paru turystow.
Bungalow, w ktorym mielismy zamieszkac miesci sie 200 metrow od plazy. Morza ani nie widac ani nie slychac co wynagradza szczebiotanie ptakow i zewszad otaczajace nas drzewa. Domek jest bardzo skromny. Ma smierdzaca siatke przeciwkomarowa zalepiona w niektorych miejscach plastrami, dwa male okienka bez szyb, ale zamykane na okiennice. Jest tez wiatrak. Ale prad jest tylko w godzinach rannych i wieczornych, wiec w nocy nie dziala, nie ma tez wtedy swiatla, wiec mamy cisze nocna o polnocy. Poza tym mamy lazienke. W lazience jest tylko zimna woda, ale jest tu tak cieplo, ze nam to nie przeszkadza. Toalety w tajlandii to tez osobna historia. Czasem jest to dziura, chociaz nie zawsze. Zazwyczaj zamiast spluczki stoi miseczka do napelnienia wody, ktora uzywa sie do splokiwania. Zaraz przed naszym bungalowem rosnie drzewo tandarynkowe. A z innych stron jestesmy otoczeni przez palmy kokosowe, znalezlismy tez drzewo Ananasowe, a kawalek dalej bananowce. Innych drzew nie potrafimy rozpoznac.
Zanim weszlismy pod prysznic ruszylismy nad morze. Slonce chylilo sie juz ku zachodowi, wiec musielismy sie spieszyc. Plaza byla niemal zupelnie pusta. Lazurowa woda o temperaturze powietrza. Bartek pierwszy raz mial na sobie maske. Poza piaszczysta plaza po jednej stronie bylo tez troche koralu. Zanurzylismy nasze glowy pod wode by podpatrzec ten podwodny swiat. Naszym oczom ukazaly sie kolorowe rybki. Az nam sie nie chce wierzyc, ze to jest luty.
Bylismy tez zauroczeni zachodem slonca. Z jednej strony plazy sa skaly, a na morzu przycumowane dlugie lodzie. Widok byl piekny.
Zakonczylismy nasz dzien bardzo romantyczna kolacja i spacerem na plazy.
Ko Mook, 24 luty 2004