ruiny w Mitla, hiervo el agua

Dzisiaj. Dzisiaj bylo długie, chociaż zrobiliśmy niewiele. Niczym typowy, leniwy turysta wsadziliśmy nasze pupcie w mini busa i pojechaliśmy na zorganizowaną wycieczkę. Niestety jako globtroterzy cierpieliśmy na brak wolności wyborów miejsc i czasu.

Co ciekawe, tutaj zauważamy, że wszystkie miejsca turystyczne nie tylko są przygotowane pod zagranicznego turystę, ale przede wszystkim pod meksykańskiego. Często ludzie sprzedający różnego rodzaju produkty zaczynają się wahać kiedy nagle w tłumie widzą białego, ogromnego człowieka i często rezygnują z zaoferowania nam swojego wyrobu – sytuacja totalnie nietypowa w porównaniu z Tajlandią.

Zobaczyliśmy dzisiaj ruiny w Mitla – raczej niewielkie w porównaniu z tymi, które widzieliśmy niedaleko Miasta Meksyk.

Hiervo el agua – źródła wodne tworzące najpierw baseny, a potem spływające powoli z gór w taki sposób, że tworzyły mineralne stalagdyty.

Potem zatrzymaliśmy się jeszcze w kilku miejscach gdzie pokazali nam jak robi się trunek zwany Mezcal – podobny do Tequili i robiony z Agawy, jak robi się dywany – poczynając od zrobienia nici z wełny, zabarwienia ich naturalnymi skladnikami i stworzenia dywanów aż w końcu zobaczyliśmy ogromne drzewo, które miało ponad 2000 lat. To drzewo spija ponoć 10 000 litrów wody dziennie (miara z pewnością przesadzona), a ponieważ bagno, na którym wyrosło dawno wyschło i zamieniło się w wioskę, teraz musi być nawadniane sztucznie.

Jutro ruszamy w kierunku plaży! Dowiedzieliśmy się, że Oaxacańskie plaże miesiąc temu nawiedził huragan – trochę nie wiemy więc czego się spodziewać. Jutro się wszystko okaże.

Mexico

Dotarliśmy! Jesteśmy w Ameryce! Po długiej drodze (w Madrycie musieliśmy czekać 7 godzin na nasz 12-godzinny lot do Meksyku) jesteśmy i… jest mokro. Mokro i zimno. I wcale się tego nie spodziewaliśmy… haha! No cóż, w porze deszczowej należało się spodziewać trochę deszczu.

Miasto jest jakie jest.. jak każde duże miasto: brudne, smierdzące i zatłoczone… tylko ludzie są trochę inni, tacy niscy, z trochę skośnymi oczami. Takie było nasze pierwsze wrażenie. Dotarliśmy do naszego hostelu – całkiem przyjemny, nie ma co! 🙂 w samym sercu historycznym, zaraz przy katedrze, ale Meksyk zaczął nam się dopiero podobać, gdy pojechaliśmy do muzeum antropologii.

z muzeum anropologii…

Maska pośmiertna w muzeum antrepologii

w muzeum atrepologii

Samo muzeum było na prawdę ciekawe i spędziliśmy tam sporo czasu, ale też jego okolica była dużo bardziej przyjemna niż ścisłe centrum – dużo zieleni, rodzin z dziećmi (oj, chyba sie starzejemy) no.. i sporo wiewiórek. Ale takich szarych, nie rudych.

Teraz Bartek: Meksyk Meksykiem, ale jedzenie palce lizać!

jak to się zaczęło…

Dawno, dawno temu w odległej krainie zwanej Stanami Zjednoczonymi mieszkała sobie Amerykańska rodzina. Nie byla wiele inna od innych Amerykańskich rodzin. Miala podobne zwyczaje i podobnie do innych wyglądała. I ta właśnie rodzina pewnego razu, nie wiedzieć jakim sposobem, dowiedziała się o studentach przyjeżdżających na wymianę licealną z całęgo świata. Zapragneła takiego studenta na rok przygarnąć. Zaopiekować się nim lub nią. Pokazać swoje życie, swoją kulture, swój kraj.

Stało się też tak jak chcieli. Traf chciał, że osoba, którą wzieli pod swoją piecze była Polką. Choć niby wciaż tak samo rutynowa i na pierwszy rzut oka zwyczajna, teraz codzienność wyglądała zupełnie inaczej, była jak by trochę egzotyczna.

Family house

Dziewczyna poszła do szkoły gdzie wsród poznanych ludzi szybko znaleźli się też inni studenci z wymiany.  To z nimi właśnie najchętniej spędzała przerwy między zajęciami i lunche. Z nimi spotykała się po szkole. Oni również byli tutaj nowi, mieli podobne problemy, podobne tęsknoty.

W takich chwilach często pojawiają się trwałe przyjaźnie. Jest to żyzny grunt, na którym nowa znajomość ma dobrą możliwość rozwijania się. Lecz roczna przyjaźń, potem hartowana latami rozłąki może albo zwiędnąć i zniknąć zupełnie, lub wzmocnić się i być bardzo trwałą.

Od tego czasu mineło już prawie 7 lat. 7 lat od kiedy po raz ostatni widziałam Eek. To ona była jedną z tych innych studentów. Do teraz pamiętam jak opowiadała mi o swoim kraju, o zawsze uśmiechniętych i miłych ludziach, o słoniach, o słońcu, o medytacji… o Tajlandii. Od tego czasu zapragnełam tam być.  Zobaczyć to o czym mówiła, za czym tak bardzo tęskniła. Mineło 7 lat, a my wchłonięte w wir codzienności coraz rzadziej do siebie pisałyśmy…