In the hills

Trekking planowalismy juz od dawna. Slyszelismy o tym same pozytywne rzeczy. Jazda na sloniu po dzungli, spanie w lokalnym plemieniu i inne ciekawe atrakcje. Problem w tym, ze jesli cos jest na prawde fajne, interesujace… Ostatecznie staje sie bardzo turystyczne. Wiele ludzi przyjezdza zeby zrobic/ zobaczyc to samo. Organizowane sa masowe wycieczkki. Wszystko zaczyna sie robic pod turystow. Nie jest juz na prawde.

Jadac do chiang mai jakos nie zdawalismy sobie do konca z tego sprawy. W naszej naiwnosci myslelismy, ze dzungla jest na tyle duza, ze moze pomiescic wszystkich tych turystow. Ale juz w chiang mai, szukajac najlepszej opcji dla nas zorientowalismy sie, ze to wcale tak nie jest. Zaczelismy sie powaznie zastanawiac nad opcja alternatywna czyli zorganizowanie wszystkiego samemu. Wynajelibysmy skuter, pojechali do kampu sloni, do pieknej swiatyni polozonej na wzgorzu. Zrobilibysmy wszystko tak jak bysmy chcieli. Ale z tym tez wiazaly sie problemy. Nie znamy dobrze okolicy, planowanie wiazaloby sie z czasem, ktorego zaczyna nam brakowac. Poza tym nie moglibysmy wejsc do dzungli, bo nie ma dobrych map i bez przewodnika bysmy sie mogli pogubic… Ostatecznie wiec zdecydowalismy sie na organizowana wycieczke zdajac sobie sprawe z tego, ze bedzie bardzo turystyczna. Opcjonalnie postanowilismy w dalszym ciagu wynajac skuter gdy wrocimy.

Rano podjechal pod nas samochod. Troche byl balagan i zanim zebralismy wszystkich, wsieslismy do odpowiednich samochodow, przejechalismy przez oddzial policji turystycznej bylo juz dobre poludnie.

Naszym pierwszym przystankiem mial byc ogrod orchidei. Bylo tam tez pomieszczenie z motylami. Najwieksza jednak powierznchnie tego pieknego ogrodu zajmowala… Restauracja.

kobieta - zyrafa

kobieta - zyrafa

Nastepnie odwiedzilismy plemie kobiet – zyraf. Kobiety z tego plemienia maja nakladane co rok lub dwa kolejne obrecze na szyje co daje wrazenie coraz to dluzszej szyi. Z przewodnika dowiedzielismy sie jednak, ze w rzeczywistosci miazdza one zebra i skracaja zycie tym biednym kobietom. Teraz juz nie wszystkie kobiety utrzymuja tradycje, ale te ktore zobaczylismy wzbudzily w nas jedynie zal.

Zanim weszlismy do wioski zobaczyc moglismy malpe w klatce – piekna metafora do tego co mielismy ujrzec chwile pozniej. Niczym malpy w klatce przy straganach z roznymi wlasnorecznie robionymi rzeczmi staly smutne kobiety gotowe do pozowania do zdjec. O tej porze bylismy jedynymi turystami, ale moglusmy wyobrazic sobie tlumy przewijajace sie tedy kazdego dnia.

Plemie to pochodzi z burmy. Sa rozne wersje tego dlaczego kobiety nakladaja sobie te obrecze. Jedna z nich mowi, ze to dlatego by atakujacy tygrys nie mogl zanurzyc swoich zebow w szyi ofiary.

wsiadamy na slonia

wsiadamy na slonia

Nastepnie dotarlismy do miejsca gdzie mielismy wsiasc na slonie. Niestety, mimo ze bardzo chcialam zebysmy jechalu sloniem do dzungli, nasza wycieczka miala w planie jedynie godzinne oprowadzanie dookola pobliskiej gory. Ale mimo to przezycie bylo ciekawe. Bartek wraz z para ze szwecji wdrapal sie na przygotowana laweczke na szczycie slonia, a ja usiadlam na jego szyi bawiac sie w jezdzca. Slon mial twarda skore i pojedyncze wloski niczym zylki. Czasem podawal trabe do gory dajac sie po niej poklepac. Czasem nalewal sobie do niej z pyska troche wody i opryskiwal sie dla ochlody opryskujac przy tym nas wszystkich. Aby kierowac sloniem, trzeba bylo kopac go w uszy. Bartek nie dal sie namowic na probe powozenia sloniem i caly czas podziwial widoki z wysokosci laweczki.

slon

slon

Potem, na reszcie ruszylismy w droge – na wlasnycb nogach, przez dzungle. Z poczatku bylismy troche zawiedzeni. Dzungla przypominala las. I to troche wyschniety. Ale szlismy pod gore. Im wyzej bylismy tym bardziej krajobraz sie zmienial. Pojawily sie banany – dzikie i ponoc kwasne. Byly drzewa bambusowe i tekowe (z nich ponoc powstaja trwale domy). Gdy bylismy juz wystarczajaco wysoko moglismy zobaczyc okolice. W oddali widzielismy wioske gorskiego plemienia. Nie mielismy tam jednak spac. Wioska plemienia lahu, do ktorej zmierzalismy znajdowala sie na sasiednim wzgorzu.

droga przez dzungle

droga przez dzungle

wioska plemienia lahu

wioska plemienia lahu

Co prawda wycieczka nie byla dluga (nie szlismy dluzej niz 2 godziny), sciezka piela sie tak pod gore, ze niektorym ledwo udalo sie wdrapac. Pierwsza oznaka dotarcia do wioski byly pasace sie na zboczu krowy. Potem pojawily sie psy, w koncu przykryte strzecha bambusowe domy, ludzie, swinie i kury… Przechodzilismy kolo kolejnych domow, niektorzy ludzie nam sie przypatrywali z ciekawoscia. My im tez. Przy jednym z domow chlopak trzymal za nogi, do gory brzuchem, dracego sie wnieboglosy prosiaka do zarzniecia. Dwie osoby zostaly by przyjrzec sie temu przykremu procesowi, a nam – reszcie, pokazana zostala chatka, w ktorej mielismy dzisiaj spac.

Domek ten byl bambusowy, postawiony na palach, nad ziemia. Podloga byla zabawnie sprezysta. Sciany byly dziurawe – nie bylo wiec tam parnie (normalnie pokoje do wynajecia dziela sie na te z wiatrakami – tansze i te z klimatyzacja; tu nie bylo pradu w calej wiosce, wiec oczywiste bylo, ze nie moglo byc zadnej z tych opcji. Dziury w scianach byly wiec naturalnym i skutecznym sposobem wietrzenia). W srodku byl przedsionek z paleniskiem. Po lewej byla sypialnia. Wszyscy mielismy spac na dwoch wielkich pryczach umiejscowionych po przeciwnych stronach pokoju. Na nich lezaly materacopodobne poslania, a nad nimi wisialy siatki na komary. Po prawej stronie przedsionka byla natomiast kuchnia. Prysznice i toalety byly kawalek dalej i byly tak proste jak to tylko mozliwe.

maly taj ostrzyzony po wiejsku

maly taj ostrzyzony po wiejsku

maly taj

maly taj

Wraz z para argentynow poszlismy zwiedzic wioske. Nie byla ona duza, ale miescila sie w niej szkola dla najmlodszych dzieci. Starsze dzieci uczyly sie u podnoza gory, na ktora sie dzisiaj wdrapalismy i wracaly do domu raz na tydzien.

miejscowa szkola

miejscowa szkola

Na kolacje zjedlismy posilek ugotowany przez naszego przewodnika po czym usiedlismy razem przy ognisku. Przyszly dzieci z wioski i zaspiewaly nam kilka piosenek.

dzieci spiewajace piosenki

dzieci spiewajace piosenki

Potem gralismy w rozne gry. Kazdy przegrany zostawal mazniety sadza z woka. Pod kniec wieczoru bylismy wiec wszyscy prawie czarni z roznymi wzorkami wymalowanymi na twarzach.

zabawy przy ognisku

zabawy przy ognisku

Niebo tutaj bylo niesamowite. Gwiazdy tak widoczne jak zadko, posplatane w nieznane nam konstelacje.

Bylo tez mozna zobaczyc ogniska w dwoch czy trzech sasiednich wioskach.

Mimo, ze wszystko bardzo turystyczne -mialo swoj urok.

zachod slonca

zachod slonca

Smaki tajlandii

tajskie warzywa

tajskie warzywa

Tajska kuchnia jest jednym z glownych powodow dla ktorego warto przyjechac do Tajlandii. Nie ma w tym zadnej przesady – bogactwo smakow, zapachow i kolorow zaspokoi najwybredniejsze gusta, a spacer po lokalnym targu sprawia, ze chce sie sprobowac wszystkiego. Egzotyczne owoce, roznorodne smaki, przepyszne potrawy z grilla i wymyslne desery tworza wrecz uczte dla oczu i nosa. Kazdy znajdzie tu cos dla siebie, a zjadacz schabowego z ziemniakami otworzy sie na bardziej wyrafinowane smaki.

limonki

limonki

Chcielibysmy choc troche z tych smakow zabrac ze soba do domu i dzielic sie z naszymi rodzinami i przyjaciolmi. Dlatego zapisalismy sie na jednodniowy kurs gotowania w Chiang Mai, w szkole zwanej BaanThai cooking.

tajskie ziola

tajskie ziola

Pierwszym zaskoczeniem bylo to, ze cala nasza 8-osobowa grupa, za wyjatkiem nas samych, skladala sie z kanadajczykow. Po krotkim zapoznaniu z grupa i sympatyczna nauczycielka o imieniu Tu poszlismy na lokalny targ zapoznac sie z przyprawami i warzywami stosowanymi w kuchni tajskiej. Dostalismy krotki wyklad o rodzajach olejow, cukrow, chilli i makaronach i ich przeznaczeniach. O istnieniu wielu z tych warzyw nawet nie mielismy pojecia.

Tajskie przyprawy

Tajskie przyprawy

Po powrocie z targu zabralismy sie za gotowanie.

W Tajlandii jest norma zamawiac kilka roznych potraw, ktore dzieli sie miedzy soba, oraz talerz ryzu dla kazdego. Potrawy mozna podzielic na kilka podstawowych grup: przystawki, zupy, stir-fry, curry, potrawy z grilla i desery.

W kazdej z tych grup, za wyjatkiem grilla, mielismy wybrac jedna z trzech potraw, ktora chcemy ugotowac. Zatem w sumie mielismy ugotowac az 5 potraw.

Wsrod przystawek znajdziemy miedzy innymi sajgonki (mam nadzieje ze to dobre tlumaczenie na tzw. Spring rolls), czyli warzywa zawijane w ciasto maczne i smazone na glebokim tluszczu.

spring roll

spring roll

Bardzo popularne sa rowniez salatki, a wsrod nich szczegolna slawa cieszy sie pikantna salatka z papai – rowniez moja ulubiona potrawa. Przyrzadza sie ja mieszajac zielona papaje (ewentualnie marchewke), papryczke chili, sok z cytryny, eggplant i wyciskajac je w duzym mozdzierzu. Mniam mniam slinka leci.

Zupy sa bardzo lubiane przez Tajow – przyrzadzaja je z roznych warzyw, past curry, mleka kokosowego lub wody i miesa. Mieszanka smakow jest zwykle bardzo zaskukajca, a zawartosc jest tak sycaca, ze jedna zupa moze stanowic caly posilek. Moje ulubione danie to zupa z mleka kokosowego z trawa cytronowa i kurczakiem (tom kaa) oraz zupa slodko-kwasna (tom yum, uwaga moze byc bardzo ostra).

tom kaa

tom kaa

Stir-fry, czyli potrawy z Woka sa kwitensencja kuchni tajskiej. Na woku przyrzadzane jest wszystko: makaron, ryz, nerkowce. Na kazdej wiekszej ulicy znajdziemy Tajow, ktorzy na malej kuchni polowej zainstalowanej na doczepce do motora, w kilka minut przygotuja nam swieze i smaczne potrawy na woku. Oczywiscie specjalnoscia jest pad thai, czyli makaron smazony z kurczakiem i jajkiem w roznych odmianach: z jakiem wewnatrz, na zewnatrz itp. Maja jest milosniczka smazonych nerkowcow z kurczakiem i ryzem. Pamietajcie tajemnica stir-fry jest dobrze nagrzany wok i sprawne mieszanie – ogladajac tajskich kucharzy przy woku ciezko nadazyc za ich ruchami.

smazone nerkowce

smazone nerkowce

O curry mozna by dlugo mowic – jedni je kochaja, inni nienawidza. U nas curry kojarzone jest przede wszystkim z przyprawa czesto dodawana do indyjskich potraw. W Tajlandii curry sa to potrawy tworzone na podstawie past curry, w sklad ktorych wchodza m.in. papryczki chilli i wiele roznych przypraw (wsrod ktorych pojawia sie czasami przyprawa curry), calosc jest dokladnie starta na mozdzierzu, az otrzyma gladka konsystencje. Naleza do nich m.in. ostra czerwona i lagodniejsza zielona pasta curry. Na ich podstawie dusi sie rozne warzywa i mieso otrzymujac smakowite sosy.

czerwone curry

czerwone curry

zielone curry

zielone curry

Desery… O nich trudno napisac, trzeba po prostu sprobowac. Fantazja i roznorodnosc deserow nie ma konca: od przepysznych owocow, ktorych nazwy nawet w zyciu nie slyszalem (dragon fruit, pomelo, mangosteen, tamarind, itp.) i owocowych shake’ow, po lody z kokosa i wymyslne potrawy z ryzu zawiniete w lisc bambusa. Najbardziej znany i lubiany jest chyba legendarne juz mango sticky rice, ktore sklada sie z klejacego ryzu i mleka kokosowego zmieszanego z cukrem palmowym i z kawalkami mango – niebo w ustach (mimo alergii na mango, ciezko mi sie przed tym deserem oprzec). Innym przysmakiem sa banany obtaczane ciastem z maki, cukru, sezamu smazone na glebokim oleju. Musze tu zaznaczyc, ze nie sa to banany spotykane w naszym kraju, lecz ich mniejsi lecz slodsi i bardziej twardzi kuzynowie. Banany mozna rowniez zastapic sweet potato.

szkola gotowania

szkola gotowania

Jeszcze krotka wzmianka o ryzu. W Tajlandii stosuje sie dwa rodzaje ryzu: zwykly sypki ryz jasminowy oraz ryz klejacy. Roznia sie one zarowno gatunkiem ziaren, jak i sposobem przygotowania.

Ostatecznie zdecydowalismy sie na gotowanie nastepujacych potraw:

– Bartek: slatka z papai, tom
Kaa, pad thai, red curry z wolowina, smazone banany

– Maja: sajgonki, spicy-sour soup (tom yum), kurczak z nerkowcami i ryzem, green curry, mango sticky rice

(Ponadto dostalismy ksiazke kucharska, ktora zawiera przepisy na wszystkie potrawy z menu)

Gotowanie wszystkich tych potraw bylo dobrym doswiadczeniem i doskonala zabawa. Okazalo sie, ze samo
gotowanie nie jest wcale takie trudne i, co najwazniejsze, zabiera malo czasu. Najwiekszym wyzwaniem jest chyba znalezienie tych wszystkich produktow w naszym kraju oraz sprzatanie po calym balaganie, ktory narobilismy przy gotowaniu (z tej czesci wyreczyli nas organizatorzy).

Wszystkie potrawy, ktore przyrzadzilismy moglismy zjesc. Byla to prawdziwa uczta – zgodnie z zasada, ze to co sie ugotuje samemu smakuje najlepiej – wszystkie potrawy smakowaly wysmienicie. Na koniec bylismy tak najedzeni, ze ledwo moglismy sie ruszac. Cale szczescie, ze poszlismy na zajecia bez sniadania…

Podsumowujac, szkola BaanThai jeszcze raz nam udowodnila, ze kuchnia tajska jest dla kazdego: nie tylko smakoszy, ale rowniez kucharzy amatorow bez czasu na gotowanie.

Chiang Mai, 06.03.2010

Informacje praktyczne:

– BaanThai Cooking school w Chiang Mai
– czas: 9:30 – 15:30, w ofercie rowniez kursy popoludniow
– www: ?
– koszt: 900 baht za osobe (kurs, wszystkie produkty, snaki do probowania, ksiazka kucharska) – 850 baht jesli rezerwacji miejsca dokonuje sie w hostelu
– ocena: bartek 4/5, maja 4/5

Skok w bok – czyli pierwsze chwile na polnocy

Dzien zaczal sie troche nieprzyjemnie. A to dlatego, ze gdy wstalismy na sniadanie okazalo sie, ze wszystko jest jeszcze zamkniete – choc nie powinno byc. Musielismy dzwonic, czekac i ostatecznie glodni jechac na lotnisko. Tam jednak wszystko poszlo juz sprawnie. Samolot bardzo szybko wylecial i zanim sie zorientowalismy juz stalismy z naszymi plecakami na polnocy – w chiang mai.

Tu zaplanowalismy szkole gotowania i dwu- lub trzydniowa wycieczke do parku narodowego (w tym rozne atrakcje jak jazda na sloniu). Potem chcielismy jechac do laosu. Poplynac tam lodzia – po mekongu. Zobaczyc luang prabang (miasto z listy dziedzictwa kultury swiatowej unesco) i viantine (stolica) po czym wrocic do tajlandii. Jako ze punkt imigracyjny byl zaraz przy lotnisku najpierw tam sie udalismy, zeby potem juz nie martwic sie sprawami wizowymi na granicy.

Chiang Mai

Chiang Mai

Miasto jak inne. Nie zauroczylo nas specjalnie, ale i nie zniechecilo. Rzeczywiscie duzo tansze niz inne czesci tajlandii, w ktorych dotychczas bylismy. Od razu zaczelismy rozpytywac o najlepsze warianty dla wypelnienia naszego planu. I tu wlasnie pojawil sie ogromny problem. Bo jak tu temu wierzyc, wszyscy zgodnie twierdza – mekong – trzecia najwieksza rzeka azji – wysechl. Lodz nie przeplynie. Mozna jechac busem, ale dla nas frajda mialo byc plyniecie mekongiem. (pozniej dowiedzielismy sie, ze w rzeczywistosci chinczycy zamkneli tame i zablokiwali doplyw wody tym samym blokujac doplyw turystow do laosu).

Dla nas wiadomosc ta miala oznaczac jedynie zmiane planu, ale wiele ludzi – glownie w laosie utrzymuje sie z tej rzeki. To dla nich jest to najwieksza tragedia. Brak rzeki oznacza brak srodkow do zycia. Tajlandia i Laos wystosowaly ponoc list do Chin z prosba o zwrocenie im rzeki, ale my niestety nie mozemy sobie pozwolic nA czekanie na odpowiedz. Nawet gdyby tama zostala otwarta, woda nie przeplynela by tak szybko. Poza tym w chinach teraz panuje zima co jeszcze zatrzymuje bieg wody. Takie informacje zostaly nam przekazane.

wewnatrz swiatyni

wewnatrz swiatyni

Tymczasem zaczelismy szukac informacji dotyczacych szkol gotowania i trekkingu. Zarezerwowalismy miejsce na nastepny dzien na gotowanie, a o trekkingu dowiedzielismy sie tyle, ze jesli bysmy chcieli skorzystac z organizowanych opcji – beda one bardzo turystyczne, mozemy tez wynajac skuter i dojechac do roznych miejsc (jak sloniowy kamp, bambusowe tratwy, swiatynie, niektore plemina itd) sami. Problem polegal na tym, ze nie bylibysmy w stanie sami, bez przewodnika wybrac sie do dzungli. Mielismy jednak jeszcze czas na podjecie decyzji, wiec wybralismy sie na nocny targ.

Ta czesc tajlandii glownie znana jest z wyrobow ze srebra i jedwabiu. Poza straganami ze srebrna bizuteria byly rowniez stragany z klotymi w metalu obrazami (klote byly na miejscu, mogliSmy wiec to zobaczyc). Bylo tez wiele straganow z wyrobami z jedwabiu: ubrania, szale, ozdoby, narzuty na lozka itd. Wiele sprzedawcow oferowalo rowniez wyroby markowe: plecaki North Face, zegarki Rolex, bielizna Calvina Kleina, ale niestety wywozenie tych produktow do Europy jest uwazane za przestepstwo.

night market

night market

Ceny na lokalne wyroby sa generalnie nizsze niz u nas, ale niekiedy mimo wszystko wysokie. Oczywiscie mozna sie targowac i zejsc nawet do polowy ceny wyjsciowej, albo jeszcze nizej. Wymaga to jednak umiejetnosci negocjacji, ale najwazniejsze zeby wiedziec ile produkt moze byc rzeczywiscie warty. Jesli zaczniemy zbyt nisko, sprzedawca nas tylko wysmieje i straci zainteresowanie. Z reguly ok. 50-60% ceny wyjsciowej jest dobrym pocztkiem, ale sa wyjatki. Produkty z etykieta maja czesto ustalona cena i mozna dostac jedynie niewielki rabat (max 10%).

Poszwendalismy sie troche po tym rynku, bo byl bardzo duzy i interesujacy, i inny niz widziane przez nas wczesnie.

05.03.2010 piateki

Phuket

Drugiego dnia na wyspie Phi Phi obudzilismy sie wczesnie rano, wlasciwie jeszcze w nocy. Powody byly dwa: nasz pokoj byl tak duszny i smierdzacy, ze ledwo moglismy w nim wytrzymac, a po drugie zaplanowalismy wspolnie obejrzec wschod slonca z punktu widokowego. Bylismy nieco zawiedzeni zachodem slonca poprzedniego dnia, ktory byl przesloniety przez gore, liczylismy na lepsze widoki przy wschodzie.

phi phi noca

phi phi noca

Zerwalismy sie zatem z lozek jeszcze przed 6 rano i w ciemnosci pokonalismy schody prowadzace na punkt widokowy. Po drodze widzielismy jak miasto powoli budzi sie do zycia: pierwsi Tajowie na swych rowerach zmierzali spokojnie do pracy. Milo sie bylo wsluchac w cisze panujaca na wyspie i przejsc sie pustymi uliczkami, ktore zwykle wypelnione sa wrzaskliwymi turystami. Cisza przerywana byla jedynie z rzadka piejacymi kogutami. Wczesny swit to prawdopodobnie moja ulubiona pora dnia, choc z natury jestem raczej sowa i prowadze nocny tryb zycia.

Sam wschod slonca niestety schowany byl gora i rozpoznalismy go jedynie po powoli rozjasniajacym sie niebu. Za to wioska Ton Sai u podnoza gory wygladala malowniczo -przez 1h przygladalismy sie jak z kilkuset punktow swiala powoli wylania sie obraz tetniacej zyciem wioski. Obraz ten dopelnialy przylegle zatoki, ktorych plaze z powodu odplywu wysuwaly sie daleko w morze.

wschod slonca

wschod slonca

Po zejsciu do miasta ulice byly juz pelne – lokalna ludnosc biegala w te i spowrotem, a sprzedawcy rozkladali swoje stragany. Takze pierwsi turysci budzili sie i leniwie szukali miejsca na sniadanie. My rowniez do nich dolaczylismy i zatrzymalismy sie na tajskim (chrupiacym) nalesniku z bananami. Ostatnie godziny na wyspie Phi Phi spedzlismy na plazy wraz z przyblakanym psem obserwujac zycie krabow. Mimo ze oboje mielismy ochote na ostatnia kapiel w morzu, odplyw wciaz trwal i choc ledwo moglem Maje dostrzec z plazy woda siegala Mai jedynie do kolan.

krab

krab

DSC_0986

dalej w swiat

Kolejna przystania w naszej podrozy byla wyspa Phuket. Jest to najwieksza z wysp Tajlandii i jednoczesnie jedna z najbardziej poszkodowanych w trakcie tsunami. Przed wyjazdem nie slyszelismy nic o niej dobrego i tez niewiele oczekiwalismy. Jednakze bylismy mile zaskoczeni: miasto Phuket w ktorym sie zatrzymalismy bylo mniej chaotczne i sprawialo wrazenie bardziej zadbanego niz inne miasta Tajlandii, ktore dotychczas odwiedzilismy.

w Phuket

w Phuket

Glownymi zaletami tego miasta jest elegancka niska zabudowa w starym miescie, lokalny market z duza rozmaitoscia owocow (szczegolnie polecam ananasa uprawianego na tej wyspie, ktory podobno pochodzi z brazylijskiej wioski o znajomo-brzmiacej nazwie Ananas), gora z widokiem na cale miasto i morze, loklalny desert Oh-aew wygladajacy na galaretke a nia niebedacy, oraz buddyjskie swiatynie.

chinska swiatynia w phuket

chinska swiatynia w phuket

ulica phuket

ulica phuket

W uliczkach Phuket warto sie tez zgubic – czasami mozna trafic na ciekawe loklalne snaki lub chinska uliczke wygladajaca zupelnie jak Red-light district (znaczenie tego terminu pozostawiam do rozszyfrowania doroslym czytelnikom tego bloga… mlodsi czytelnicy pewnie i tak juz go znaja…).

przed buddyjska swiatynia

przed buddyjska swiatynia

Bardziej rozrywkowym osobom polecam skorzystanie z oferty lokalnych knajp, ktore zapewniaja mily klimat i smaczne drinki. Przy tajskim piwie Chang mozna rowniez wymienic sie doswiadczeniami z innymi turystami.

partyjka szachow

partyjka szachow

Szczegolnie polecam wizyte u lokalnego fryzjera, ktory zmieni Was do niepoznania, co w moim przypadku mialo pozytywne skutki, gdyz przed strzyzeniem Maja coraz czesciej z krzykiem przede mna uciekala myslac, ze jestem niedzwiadkiem. Przed strzyzeniem trzeba koniecznie zamowic mycie glowy (za dodatkowa oplata) nie tylko w celu usuniecia nadmiar tluszczu z wlosow lecz przede wszystlim dla bardzo przyjemnego masaz glowy w wykonaniu sympatycznej Tajki. nie do przegapienia!

phuket z punktu widokowego

phuket z punktu widokowego

uliczka w phuket

uliczka w phuket

04.03.2010 czwartek

Oh-aew phuket dessert
Is like jelly in an ice but is not a jelly. The main ingredients are banana and Oh-aew seeds which are similar as ocium basilicum. Soaking oh-aew seeds in water. Then using only the jelly parts and putting in jear kor which is important ingredient for making soy pudding and soy milk. Jear kor makes oh-aew stick together like a piece of jelly. It has to be eaten with crushed ice. It has very good sweet taste, morover it is believed that oh-aew protecs people from getting apthous ulcer. It only sells in phuket.

chlopiec obierajacy czosnek

chlopiec obierajacy czosnek

Phi Phi – love it or hate it

Od rana jestesmy w phi phi. Zastanawialismy sie czy tu przyjechac czy jednak nie. Wyspa ta najbardziej znana jest z filmu “Plaza” i grajacego w nim “boskiego” Leonardo di Caprio. Poza tym jednak przez wielu uwazana jest za najpiekniejsza wyspe Tajlandii, ale tsunami zrobilo tu swoje. Phi Phi bylo jedna z bardziej poszkodowanych wysp w 2004. Fala zniszczyla zycie wielu ludziom. Teraz juz nie mozna nic z tego zauwazyc. Wszystko zostalo odbudowane. Niestety niektorzy twierdza, ze wyspa stracila swoj urok. Ze wszystko jest teraz wybetonowane i umarle. Czytalismy wiec dwa rodzaje opinii – albo ludzie byli zachwyceni albo zdegustowani Phi Phi. Ostatecznie zdecydowalismy sie przekonac sami.

phi phi

phi phi

Gdy nasza komfortowa lodz dobila do brzegu od razu zostalismy zaatakowani przez naganiaczy do wodnych taxowek i hosteli. Jako ze nie mielismy nic zarezerwowanego pytalismy o ceny. Wszystkie byly przerazajaco wysokie. Ruszylismy wiec w przyportowe uliczki zapelnione wszystkim czego tylko moglby potrzebowac typowy wczasowicz. Byly wiec bary, sklepiki z pamiatkami, punkty masazu i liczne punkty do robienia tatuazy. Bylo tez sporo hosteli, hoteli i pokoi do wynajecia. Wszystko jednak nieporownywalnie drogie. Wyspa nie jest taka mala. Moglibysmy szukac szczescia dalej, na innych plazach. Tam byc moze bylo by taniej. Ale chcielismy trzymac sie blisko portu, bo nastepnego dnia ruszamy w dalsza droge. W koncu zdecydowalismy sie na maly pokoj. Najtanszy jaki moglismy znalezc, w miare czysty, ale z lazienka wspolna (jak sie pozniej okazalo – zepsuta). Pierwsze wiec wrazenie nie bylo pozytywne. Ot, przedrozona turystyczna wioska. Byc moze z czysta woda i bialymi plazami, ale z pewnoscia inne wyspy tez to mialy.

jedna z plaz

jedna z plaz

Nie majac czasu do stracenia ruszylismy w droge. Chcielismy zobaczyc inne plaze, inne czesci wyspy. Z dala od naszej wynajetej klitki, z dala od tlumow… Chcielismy ocenic Phi Phi na podstawie rowniez innych wrazen. Niestety nie posiadalismy dobrej mapy, ruszylismy wiec w kierunku plazy, ktora chcielismy zobaczyc. Minelismy miasteczko portowe i zaczelismy wedrowke pod gore. W strasznym upale, niemalze bez skrawka cienia. Co juz wydawalo nam sie, ze weszlismy na gore, to kawalek dalej pokazywalo sie nastepne wzniesienie, jeszcze wieksze. Minely nas dwa skutery, poza tym nie bylo zywej duszy… Po pewnym czasie zaczelo nas niepokoic, ze zamiast zblizac sie do morza, oddalamy sie od niego. Nasza mapa nie byla pomocna.

Wracac rowniez nie bylo sensu – gdzies przeciez dojsc musimy. Slonce nie dawalo nam spokoju, bylo goraco i parno. W koncu spotkalismy jakas pare idaca w przeciwnym kierunku. Powiedzieli nam, ze idziemy do viewpoint – czyli miejsca widokowego (troche w inna strone niz planowalismy) i ze oni nie dali rady i nie dotarli tam.

My jednak postanowilismy isc dalej. Wkrotce zaczelo pojawiac sie coraz wiecej drzew, droga stala sie duzo przyjemniejsza i zaczely sie pokazywac znaki do dwoch punktow widokowych, z ktorych na chybil trafil wybralismy jeden. Gdy wreszcie dotarlismy do celu, widok byl niesamowity. Coprawda nie widzielismy calej wyspy, a jedynie jedna jej strone – przyznalismy racje tym, ktorzy twierdzili, ze phi phi jest przesliczna. Z tak daleka nie bylo widac mrowia turystow, smrodu miasteczka, ktore z daleka wygladalo bardzo zachecajaco. Woda byla niesamowicie niebieska, a zielone, zalesione wzgorza na wyspie dodawaly jej wiele uroku.

zachod slonca

zachod slonca

Coprawda plaza, do ktorej zmierzalismy byla teraz zbyt daleko zebysmy probowali do niej dotrzec, skierowalismy nasze kroki ku innej – mniejszej plazy. Zejscie bylo strome, ale mile, w lesie. Plaza nie byla az tak pelna turystow jak te, ktore widzielismy w miasteczku portowym, ale tez nie byla pusta. Gdy zanurzylismy nasze ciala w morzu, woda, choc z daleka przejrzysta i czysta, okazala sie brudna. Mimo to bylismy tak zmeczeni upalem, ze spedzilismy tam troche czasu, wypilismy po owocowym shaku i cieszylismy sie cieniem i wiaterkiem od morza.

W drodze powrotnej weszlismy na inny punkt widokowy, ktory okazal sie o wiele wiekszy i bardziej popularny. Poczekalismy na zachod slonca i jeszcze raz przyznalismy racje tym, ktorzy twierdzili, ze phi phi jest przepiekne. Niestety czas byl wracac do miejsca opisywanego przez tych, ktorym phi phi sie nie podobalo (ale postanowilismy jeszcze wrocic tutaj nastepnego dnia – o wschodzie slonca).

zachod slonca

zachod slonca

Miasteczko teraz nie razilo tak swoim upalem, zamienilo sie w miejsce imprezowe. Wydawalo sie troche sympatyczniejsze. Wciaz glosne i pelne ludzi, ale przynajmniej z jakims charakterem. Przysiedlismy na plazy – juz po raz ostatni w czasie tego wyjazdu i ogladalismy grupe tajow zachecajacych ludzi do wejscia do ich klubu przez zabawy z ogniem. Najpierw oni sami robili rozne sztuczki, a potem zachecali publicznosc do takich zabaw jak skakanie przez zapalona skakanke czy zapalona obrecz. Chetnych bylo sporo.

palmy

palmy

Bylismy tez zdziwieni, ze to wlasnie na tej wyspie slyszelismy najwiecej polakow. Dzien dobiegal konca – i czekala nas jeszcze krotka, nieciekawa noc w naszej klitce.

03.03.2010 sroda

Ton sai (railey) – mekka for climbers

Dzien wczesniej dotarlismy do ton sai (jak to sie stalo opisujemy w czesci “krabi? No thank you” – ang.). W skrocie krabi nam sie bardzo nie spodobalo i trafilismy szczesliwie do plazy na railey zwanej ton sai- znanej wsrod wspinaczy.lezy ona na polwyspie, ale jest zewszad otoczona skalami i dostac sie do niej mozna jedynie lodzia. Jest tez przejscie przez skaly do innych pLazy railey – czesc ta jest wieksza i sklada sie z 3 plaz. Jest bardziej komercyjna, ale rowniez nie ma do niej dojscia ze stalego ladu. Tu wlasnie mielismy zostac 3 pelne dni, 4 noce. 2 z tych dni byly na tyle podobne, ze zdecydowalismy sie je opisac razem.

ton sai beach

ton sai beach

Od kiedy tylko planowalismy nasza podroz do tajlandii, wiedzielismy, ze 3 dni bedziemy sie wspinac. Klify pnace sie wysoko, wysoko, z morzem u swoich stop byly od dawna marzeniem bartka, a i mnie interesowala taka sceneria.

w blasku slonca

w blasku slonca

Dzien wczesniej pozyczylismy ksiazke z mozliwosciami jakie do wspinaczki w okolicy. Bylo ich bardzo wiele. Trudne, latwe, na naszej plazy lub na jednej z sasiednich… Bartek studiowal ja pol nocy zeby zdecydowac na pojscie do railey east gdzie drogi do wspinania mialy byc latwiejsze i tam zaczac.

railey

railey

Pozyczylismy sprzet i ruszulismy w droge. Sciezka wcale nie byla latwa i wygodna czego sie niespodziewalismy. Trzeba sie bylo przedzierac przez skalki i ostatecznie moj klapek tego nie wytrzymal. Gdy wreszcie dotarlismy i zaczelismy sie wspinac bylismy bardzo zawiedzeni. Ani nie bylo pieknych widokow, ani drogi nie byly jakos ciekawe…

zachod slonca na railey

zachod slonca na railey

Jedyna interesujaca sytuacja jaka nas spotkala, to wspinanie z malpami. A bylo to tak, ze ni stat ni zowad pojawila sie malpa nad glowami wszystkich. Najpierw spokojnie przespacerowala sie nie robiac sobie nic z trudnosci jakie nam ludziom mogloby to sprawiac. Wszyscy z zazdroscia wpatrywali sie w zwierze, ktore przeparadowalo sie przed wszystkimi wspinAczami i usiadlo.chwile pozniej pojawila sie kolejna malpa, ktora powtorzyla wyczyn pierwszej. Nastepnie wyszla kolejna i kolejna, i kolejna… Byla cala grupa, obieraly rozne sciezki (wszystkie wiodly przez skale) byly wiec stare, duze malpy, dorosle malpy, matki z przyczepionymi do brzucha malpkami, male malpki… Nie zatrzymywaly sie juz na koncu, ale omijajac nas ludzi schodzily, zjezdzaly, skakaly na drogim koncu sciany i znikaly na pobliskim drzewie. Trwalo to dobre kilkadziesiat minut. Jak juz myslelismy, ze stadko przeszlo – pojawialy sie kolejne grupki. Niektore malpy siadaly na jakis czas, inne szybko znikaly. Bylo to ciekawe przezycie.

wspinaczka z malpami

wspinaczka z malpami

Niezbyt zadowoleni wrocilismy na nasza plaze i postanowilismy sprobowac mozliwosci na scianie poleconej nam przez poznanych wczesniej austriakow. Miejsce to bylo ciekawe jako, ze dostac sie tam mozna jedynie w czasie odplywu. Nalezy tez uwazac zeby nie utknac tam gdy nadejdzie przyplyw. W czasie doby sa po dwa przyplywy i dwa odplywy – bylismy zaskoczeni ich rozmiarami. W czasie odplywu woda cofa sie daleko, daleko w morze.

podczas odplywu

podczas odplywu

climbing mekka

climbing mekka

climbing mekka

climbing mekka

Miejsce rzeczywicie bylo niesamowite. Czulismy sie jak w innym swiecie wszystko wygladalo tam tak nierealnie – i skaly i drzewa… Od tego czasu szczescie juz nas nie opuszczalo. Trafialismy na coraz to ciekawsze miejsca. Coraz piekniejsze. Interesujace drogi wspinaczkowe… Niektore byly osloniete od morza dzungla, inne znowu byly niemal na samej plazy, a w koncu trzeciego dnia trafilismy i na takie ktore byly nad samym morzem i przy ktorych nie uzywalismy liny, bo spadalo sie prosto do wody (opisujemy to po angielsku).

widok na morze

widok na morze

Na wspinaniu na railey spedzilismy dwa dni. Gdy robilo sie ciemno przechadzalismy sie po miasteczku i zmeczeni szybko wracalismy do naszego bungalowu. Jednego wieczoru sprobowalam nawet jak smakuje rekin (nic nadzwyczajnego). Tajlandia rzeczywiscie ma niesamowite tereny wspinaczkowe!

lewo: lodz, prawo: wspinacze

lewo: lodz, prawo: wspinacze

Gdy trzeciego dnia (po wspinaniu ze spadaniem do wody) mielismy po poludniu troche czasu przed zmrokiem wybralismy sie na punkt widokowy. Byl on wysoko, wysoko i roztaczal sie z niego niesamowity widok. Przy okazji tez odkrylismy ukryta lagune. Niestety nie moglismy nakarmic naszych oczu jej pelnym widokiem jako, ze slonce wowczas juz zaszlo i w kazdej chwili mialo byc ciemno, a zejscie (ktore wiazalo sie z pozniejszym wejsciem) bylo strome i bardzo wysokie.

28.02 – 01.03.2010

Transfer to ko lanta

Dzisiaj rozstajemy sie z urocza wyspa Ko Mook i plyniemy na kolejna wyspe – Ko Lanta, ktora z powodu pieknych i dlugich plaz, bogatego zycia nocnego i ciekawych wycieczek w glab ladu slynie wsrod turystow. Dla nas bedzie to jednak tylko przystanek w drodze do Krabi.

Poniewaz do promu mamy duzo czasu wstajemy nieco pozniej i idziemy na plaze. Maja kapie sie w morzu, a ja czekam w cieniu, aby sie zbytnio nie spalic: juz poprzedniego dnia wrocilem z wycieczki caly czerwony mimo stosowania kremow o faktorze 20 i 50, a w dodatku na dloniach pojawila sie dziwna wysypka.

Po plywaniu wracamy do bungalowa, kapiemy, przebieramy i wracamy z bagazami na plaze. Tam czeka na nas boatman, ktory ma nas zabrac swoja lodzia na prom. Prom sie duzo spoznia, wiec czekamy zaniepokojeni, lecz po jakims czasie pojawia sie na horyzoncie i wkrotce wspinamy sie na jego poklad. Pasazerowie wydaja sie znudzeni – przypuszczalnie to kolejna wycieczka po okolicznych wyspach organizowana przez liczne agencje turystuczne.

Po okolo godzinie rejsu czeka nas mila niespodzianka – przerwa na snorkling u wybrzezy wyspy Ko Cheuak. Wszyscy ubieraja maski, fajki i pletwy i wskakuja do wody. Cale szczescie sprzet do snorklingu spakowlismy na wierzchu i szybko do reszty dolaczamy.

morze

morze

Niestety w wodzie jest dosyc ciasno i co chwile wpadamy na pletwy sasiada, ale widoki sa zachwycajaca. Dookola roztacza sie przepiekna rafa koralowa, ktora zachwyca roznorodnoscia form i kolorow. Gabki, jamochlony, meduzy, jezowce, ktore dotychczas widzialem na zdjeciach albo w akwarium tutaj sa w niezliczonych ilosciach. Ich mali mieszkancy mienia sie pieknymi kolorami, gdy przeplywaja zaledwie na wyciagniecie reki, lub gdy probuja sie ukryc w szczelinach skalnych i zakamrkach rafy. Czuje sie jakbym znalazl sie w zuplenie innym swiecie, ktory pozostawal caly czas ukryty.

Chetnie zostalbym w tym podwodnym swiecie wiele dluzej, ale niestety czas wracac na lodz i ruszac w dalszy rejs. Jednak postanawiam nauczyc sie nurkowac, aby poznac ten swiat lepiej.

widok z ko hai

widok z ko hai

Kolejna przystan to Ko Hai, najbardziej rozwinieta wyspa rejonu. Wychodzimy krotko na lad, ale okazuje sie, ze poza dosyc drogimi resortami turystycznymi nie wiele mozna na niej znalezc. Po krotkim spacerze wzdluz wybrzeza wracamy na prom. Wkrotce pojawiaja sie przed nami pierwsze plaze Ko Lanta, ale wyspa ta jest tak dluga, ze mija conajmniej pol godziny zanim docieramy do portu na jej drugim koncu.

ko lanta

ko lanta

Gdy tylko wychodzimy z lodzi rzucaja sie na nas taksowkarze, kierowcy tuk-tuk i posrednicy. Majac nasze niemile doswiadczenia z Bangkoku odpedzamy natretow i idziemy na samodzielne poszukiwanie noclegu. Niestey to nie takie latwe, bo co chwile zaczepiaja nas przejezdzajacy tuk-tuki. Dopiero teraz zaczynam rozumiec, co musza czuc dziewczyny, gdy wieczorem same wybieraja sie na spacer.
Niestety uciekajac przed natretami gubimy nieco droge i musimy sie wracac. Zglodniali siadamy w przyulicznym barze, gdzie mila obsluga oferuje nam menu po angielsku. Okazuje sie to dobrym wyborem – klientela sklada sie prawie wylacznie z Tajow, a jedzenie (kurczak z nerkowcami oraz kurczak z lisciami bazylii) smakuje wysmienicie, a przy tym jest tanie.

tajska knajpa

tajska knajpa

W koncu krotko przed zmrokiem znajdujemy maly i skromny, ale tani bungalow ok. 200 m od plazy w resorcie Hans. Bierzemy orzezwiajacy prysznic i ruszamy na spacer do wioski.

W wiosce znajduje sie maly targ pomyslany glownie dla turystow: mozna na nim znalezc liczne pamiatki, upominki, narzuty oraz wytwory uzytkowe wykonane z kokosa.

ko lanta

ko lanta

Kupujemy kilka owocow na sniadanie (papaye i pomelo) probujac przy tym sie targowac, ale sprzedawcy niechetnie targuja sie z turystami. W drodze powrotnej zatrzymujemy sie w jednym z barow przy naszej plazy na male piwo. Zamiast stolikow oferuje on miejsca na dywanach rozlozonych na plazy. Jako podparcie sluza trojkatne poduszki, ktore okazuja sie calkiem wygodne i zapatrzeni w gwiazdy prawie zasypiamy.

odpoczynek na plazy

odpoczynek na plazy

Kiedy wracamy do naszego bungalowa wszystkie swiatla sa wygaszone i przechodzimy kolo niego trzy razy, zanim go w koncu zauwazamy. W koncu mozemy zmeczeni wrazeniami calego dnia polozyc sie do snu.

Ko Lanta, 26.02.2010

Uroki wybrzezy ko mook

Nasz pierwszy dzien na wyspie. Na wyspie mniej znanej… – to jeden z powodow dlaczego chcielismy tu przyjechac. Drugi to emerald cave (jaskinia) znana nam z przewodnikow. Jest to dlugi tunel zakonczony plaza posrod skal. Trzeba tam doplynac lodzia, bo nie ma innej mozliwosci aby sie tam dostac. Wybieramy sie ze szwedzka rodzinka – rodzice z dwujka dzieci – to nam troche obniza koszty. Wycieczka rusza ok 8.15 , wiec na sniadanie musimy zdazyc na 7.30. Ale budzik nie dzwoni…mijaja minuty, a my smacznie spimy… Nagle cisze przerywa glosny szczebiot jakiegos ptaka. “czy to juz nie czas?” musimy sie spieszyc, ale nawet udaje nam sie zjesc sniadanie.

wejscie do ukrytej plazy

wejscie do ukrytej plazy

Wsiadamy w dluga lodz i plyniemy na inna strone wyspy. Podplywamy do ledwo widocznej wsrod skal jaskini. Teraz juz musimy plynac o wlasnych silach. Dla chetnych sa kapoki. Ja i bartek zabieramy nasze maski i wskakujemy do wody. Zaraz widzimy, ze otacza nas ogromna lawica malenkich rybek. Kierowca naszej lodki bierze latarke i staje sie przewodnikiem. Wplywamy do jaskini. Na poczatku widzimy jeszcze ryby i zarys jaskini. Plyniemy. Zaczyna sie robic ciemniej. I ciemniej. Az w kocu otacza nas zupelna ciemnosc. Widzimy tylko nikly blask latarki wskazujacy nam droge.plyniemy. Nagle cos jasnego pojawia sie przed nami. Robi sie coraz jasniej i jasniej. W koncu naszym oczom ulazuje sie pprzesliczna malenka plaza otoczona ze wszyskich stron skalami porosnietymi wszelka roslinnoscia, z opadajacymi lianami. Woda jest przejrzysta i gdyby mieszkaly tu jakies ryby – moznaby je bez problemu zobaczyc – takowe tu jednak nie mieszkaja. Nie moZemy odzalowac, ze nie mamy ze soba aparatu, ze nie pomyslelismy wczesniej zeby kupic wodoodporny worek. Bartek z wiedza znawcy rozpoznaje skale- wapienna. Zbyt krucha zeby sie na nie wspinac, latwa do rzezbienia przez wode. Zaczynamy snuc domysly jak to sie stalo, ze powstala taka jaskinia. Na tablicy czytamy, ze kiedys przychodzili tu lokalni zbierac gniazda ptakow, pozniej piraci obrali to miejsce na swoj skarbiwc by pozniej przeniesc swe lupy gdzie indziej. Czas ruszac dalej.

ko mook

ko mook

Kolejny postoj jest przy skalach. Niewyposazeni szwedzi dostaja uzywane maski i fajki. Uzywanie fajki po niewiadomo jak duzej juz ilosci innych turystow wydaje nam sie bardzo niehigieniczne, wiec cieszymy sie, ze mamy wlasne.

wybrzeza ko mook

wybrzeza ko mook

Pod woda sa rozmaite skaly i bardzo kolorowo. Duze, male, swiecace, zolte, tenczowe, pomaranczowe, w kropki, ciapki, paski… Rybki migaja nam przed oczami. Nic dziwnego, ze nurkowie tak lubia tajlandie. Ciepla, przejrzysta woda i nietrudne do znalezienia miejsca pelne takich cudow. Widzimy tez ogromna rozgwiazde i rybe z olbrzymimi oczami. Ruszamy dalej.

Ostatnim naszym postojem jest plaza, na ktora nie ma jednak drogi ladowej- wszystko jest zbyt zarosniete. Jemy nasz owocowy lunch, budujemy zamek z piasku, wskakujemy jeszcze raz do wody i wsiadamy ponownie do lodzi.

Gdy wracamy mijamy znowu jaskinie – przy niej zacumowane jest chyba z 10 lodzi. Z jednej z wiekszych wydostaje sie spora grupka pomarancOwych kapokow. Alez mielismy szczescie widziec to miejsce jedynie ze szwedami!

26.02.2010 czwartek

Ko Mook – w koncu na wyspie

Minelo 19 godzin gdy wreszcie udalo nam sie dotrzec do trang. Bylismy glodni, zmeczeni, ale przede wszystkim potrzebowalismy prysznica. Podroz minela calkiem przyjemnie i po przeczytaniu i uslyszeniu wielu negatywnych opinii jak jest brudno i niebezpiecznie i zeby brac tylko pierwsza klase bylismy bardzo mile zaskoczeni.

jedna z mijanych przez nas stacji

jedna z mijanych przez nas stacji

No ale wracajac do tego prysznica – czulismy sie strasznie. Lepcy, spoceni i chyba mozna nas bylo wyczuc na odleglosc 2 km. Co prawda w pociagu byl prysznic, ale dosc brudny i nie ufalismy jakosci wody… Ale moze mimo to powinnismy byli z niego skorzystac?

Omijajac wszystkich zaganiaczy do biur podrozy weszlismy do pobliskiego barku, w ktorym wyczytalismy- nie tylko mozna tanio i dobrze zjesc, ale rowniez skorzystac z informacji (bar nazywa sie wonderbar). Niemalze rzucilismy sie na jedzenie i picie przy okazji dowiadujac sie ze spoznilismy sie na ostatni publiczny transport na wyspe, do ktorej chcielismy dotrzec – ko moor. Wyspa ta miala byc mniej zageszczona turystami, z pieknymi plazami i jaskiniami. Zaczelismy rozpatrywac inne opcje, szukac hosteli, myslec o innych wyspach, pozostaniu na plazy od strony ladu… Bo w miescie zostac nie chcielismy. Ale ostatecznie stwierdzilismy, ze 200 baht (4,4 euro) wiecej za prywatna lodke nie jest az taka tragedia, a przynajmniej zrobimy to o czym myslelismy od poczatku.
Zarezerwalismy bungalow i wsiedlismy w miniwana, ktory nas zawiozl do portu.

Tajowie zawsze sie bardzo ciesza gdy probujemy mowic w ich jezyku, tak wiec nauczylismy sie kilku podstawowych slow, w tym najczesciej przez nas uzywane: sawadii czyli dziendobry i korp kun ka/ krap czyli dziekuje. Ka mowi kobieta, a krap mezczyzna.
Kierowca tak bardzo cieszyl sie ze staramy sie z nim porozmawiac, ze poczestowal nas tajskimi cukierkami i dal cole i poprawial przy zle wypowiedzianych slowach. W jezyku tajskim intonacja jest bardzo wazna- dlatego oni troche brzmia jak by spiewali gdy mowia do siebie. Jedno slowo powiedziane jednym tonem moze znaczyc cos zupelnie innego niz to samo slowo powiedziane innym tonem.

dluga lodz

dluga lodz

W porcie wsiedlismy w long tail boat (dluga lodz)i… Bylismy wniebowzieci! Wszystko wygladalo jak na pocztowce! Gorzyste, zalesione wyspy pojedyncze zlote plaze, blekitna woda… A do tego przyjemny wiatr i rozbryzgujaca sie o lodz woda… Zabralismy sie za robienie zdjec i nie moglismy przestac az doplynelismu do kolejnego portu. Bylo tak pieknie! Eh… Zyc nie umierac…

port na ko mook

port na ko mook

W porcie czekal juz na nas motorek. Zanim doplynelismy zastanawialismy sie jak to moze byc, ze jeden lub nawet dwa motorki moga nas zabac razem z naszymi ogromnymi plecakami. Okazalo sie jednak, ze czekal na nas tylko jeden motorek. Ale z doczepiona skrzynka na kolkach z laweczka do siedzenia. Troche na wzor starych motorow z siedzeniem obok.

Ruszylismy do naszego hostelu. Wyspa nie jest bardzo duza. Jest jedna glowna droga, wszyscy jezdza tu motorkami albo chodza pieszo. Mijalismy wiele niebieskich znakow z ostrzezeniem przed tsunami i w ktorym kierunku uciekac gdyby nadeszlo. Nie mamy pewnosci czy do tej wyspy rowniez doszedl ten straszliwy kataklizm 6 lat temu, ktory bardzo zniszczyl poludnie tajlandii i zabral ze soba zycia bardzo wielu ludzi, ale przypuszczamy ze tak. Bieda tu jest bardzo widoczna. Ponoc glod nie jest w tajlandii duzym problem, bo rodzi ona wystarczajaco ryzu, warzyw i owocow zeby starczylo dla wszystkich, ale poza tym nie maja oni wiele. Mijalismy bardzo biednie wygladajace bungalowy – czyli domy na palach, a poza tym przepiekny las i paru turystow.

droga na ko mook

droga na ko mook

Bungalow, w ktorym mielismy zamieszkac miesci sie 200 metrow od plazy. Morza ani nie widac ani nie slychac co wynagradza szczebiotanie ptakow i zewszad otaczajace nas drzewa. Domek jest bardzo skromny. Ma smierdzaca siatke przeciwkomarowa zalepiona w niektorych miejscach plastrami, dwa male okienka bez szyb, ale zamykane na okiennice. Jest tez wiatrak. Ale prad jest tylko w godzinach rannych i wieczornych, wiec w nocy nie dziala, nie ma tez wtedy swiatla, wiec mamy cisze nocna o polnocy. Poza tym mamy lazienke. W lazience jest tylko zimna woda, ale jest tu tak cieplo, ze nam to nie przeszkadza. Toalety w tajlandii to tez osobna historia. Czasem jest to dziura, chociaz nie zawsze. Zazwyczaj zamiast spluczki stoi miseczka do napelnienia wody, ktora uzywa sie do splokiwania. Zaraz przed naszym bungalowem rosnie drzewo tandarynkowe. A z innych stron jestesmy otoczeni przez palmy kokosowe, znalezlismy tez drzewo Ananasowe, a kawalek dalej bananowce. Innych drzew nie potrafimy rozpoznac.

plaza na ko mook

plaza na ko mook

Zanim weszlismy pod prysznic ruszylismy nad morze. Slonce chylilo sie juz ku zachodowi, wiec musielismy sie spieszyc. Plaza byla niemal zupelnie pusta. Lazurowa woda o temperaturze powietrza. Bartek pierwszy raz mial na sobie maske. Poza piaszczysta plaza po jednej stronie bylo tez troche koralu. Zanurzylismy nasze glowy pod wode by podpatrzec ten podwodny swiat. Naszym oczom ukazaly sie kolorowe rybki. Az nam sie nie chce wierzyc, ze to jest luty.

Bartek w wodzie

Bartek w wodzie

Bylismy tez zauroczeni zachodem slonca. Z jednej strony plazy sa skaly, a na morzu przycumowane dlugie lodzie. Widok byl piekny.

zachod slonca nad morzem

zachod slonca nad morzem

Zakonczylismy nasz dzien bardzo romantyczna kolacja i spacerem na plazy.

Ko Mook, 24 luty 2004

Ruszamy na poludnie

Nadszedl ten czas, ze ruszylismy w strone oslawionych tajskich plaz. Niektorzy wlasnie tu spedzaja swoje cale wakacje wylegujac sie calymi dniami na plazy, moczac w cieplej wodzie i nurkujac. Na lezenie na plazy nie bardzo chcemy tracic czas – nawyzej jeden dzien na odpoczynek, plywac chcemy – wzielismy nasze maski i fajki- moze uda nam sie zobaczyc kolorowe rybki, rafy koralowe, ale czy uda nam sie znalezc te miejsca, ktorych turysci jeszcze nie zniszczyli? Nurkowac bysmy chcieli, ale to przekracza nasz budzet, wiec sobie odpuscimy. Za to pojdziemy sie wspinac, obejrzmy jaskinie, zobaczymy plaze, sprobujemy robaka – taki jest plan.

pociag

pociag

Na razie siedzimy w pociagu. Pociag mial jechac 16godzin, Ale jestesmy juz spoznieni 3. Jedziemy do Trang i od razu chcemy dostac sie na jedna z wysp – na razie mamy dosc miast. Pociag ma miejsca siedzace, ale na noc byly rozlozone lozka. Nie spalo sie najgorzej – o dziwo. Sa wiatraki, ale powoli przestaja starczac – robi sie coraz cieplej.

widok z pociagu

widok z pociagu

Za oknem widzimy lasy, pagorki, skalki… W sumie gdyby nie liczne palmy przeplatajace drzewa lisciaste i mijane od czasu do czasu swiatynie krajobraz nie roznil by sie wiele od krajobrazu polskiego.

widok z pociagu

widok z pociagu

Przy surat thani wysiedli chyba wszyscy turysci – czujemy sie jak prawdziwi backpackersi jadac z samymi tajami..