Dzien zaczal sie troche nieprzyjemnie. A to dlatego, ze gdy wstalismy na sniadanie okazalo sie, ze wszystko jest jeszcze zamkniete – choc nie powinno byc. Musielismy dzwonic, czekac i ostatecznie glodni jechac na lotnisko. Tam jednak wszystko poszlo juz sprawnie. Samolot bardzo szybko wylecial i zanim sie zorientowalismy juz stalismy z naszymi plecakami na polnocy – w chiang mai.
Tu zaplanowalismy szkole gotowania i dwu- lub trzydniowa wycieczke do parku narodowego (w tym rozne atrakcje jak jazda na sloniu). Potem chcielismy jechac do laosu. Poplynac tam lodzia – po mekongu. Zobaczyc luang prabang (miasto z listy dziedzictwa kultury swiatowej unesco) i viantine (stolica) po czym wrocic do tajlandii. Jako ze punkt imigracyjny byl zaraz przy lotnisku najpierw tam sie udalismy, zeby potem juz nie martwic sie sprawami wizowymi na granicy.
Miasto jak inne. Nie zauroczylo nas specjalnie, ale i nie zniechecilo. Rzeczywiscie duzo tansze niz inne czesci tajlandii, w ktorych dotychczas bylismy. Od razu zaczelismy rozpytywac o najlepsze warianty dla wypelnienia naszego planu. I tu wlasnie pojawil sie ogromny problem. Bo jak tu temu wierzyc, wszyscy zgodnie twierdza – mekong – trzecia najwieksza rzeka azji – wysechl. Lodz nie przeplynie. Mozna jechac busem, ale dla nas frajda mialo byc plyniecie mekongiem. (pozniej dowiedzielismy sie, ze w rzeczywistosci chinczycy zamkneli tame i zablokiwali doplyw wody tym samym blokujac doplyw turystow do laosu).
Dla nas wiadomosc ta miala oznaczac jedynie zmiane planu, ale wiele ludzi – glownie w laosie utrzymuje sie z tej rzeki. To dla nich jest to najwieksza tragedia. Brak rzeki oznacza brak srodkow do zycia. Tajlandia i Laos wystosowaly ponoc list do Chin z prosba o zwrocenie im rzeki, ale my niestety nie mozemy sobie pozwolic nA czekanie na odpowiedz. Nawet gdyby tama zostala otwarta, woda nie przeplynela by tak szybko. Poza tym w chinach teraz panuje zima co jeszcze zatrzymuje bieg wody. Takie informacje zostaly nam przekazane.
Tymczasem zaczelismy szukac informacji dotyczacych szkol gotowania i trekkingu. Zarezerwowalismy miejsce na nastepny dzien na gotowanie, a o trekkingu dowiedzielismy sie tyle, ze jesli bysmy chcieli skorzystac z organizowanych opcji – beda one bardzo turystyczne, mozemy tez wynajac skuter i dojechac do roznych miejsc (jak sloniowy kamp, bambusowe tratwy, swiatynie, niektore plemina itd) sami. Problem polegal na tym, ze nie bylibysmy w stanie sami, bez przewodnika wybrac sie do dzungli. Mielismy jednak jeszcze czas na podjecie decyzji, wiec wybralismy sie na nocny targ.
Ta czesc tajlandii glownie znana jest z wyrobow ze srebra i jedwabiu. Poza straganami ze srebrna bizuteria byly rowniez stragany z klotymi w metalu obrazami (klote byly na miejscu, mogliSmy wiec to zobaczyc). Bylo tez wiele straganow z wyrobami z jedwabiu: ubrania, szale, ozdoby, narzuty na lozka itd. Wiele sprzedawcow oferowalo rowniez wyroby markowe: plecaki North Face, zegarki Rolex, bielizna Calvina Kleina, ale niestety wywozenie tych produktow do Europy jest uwazane za przestepstwo.
Ceny na lokalne wyroby sa generalnie nizsze niz u nas, ale niekiedy mimo wszystko wysokie. Oczywiscie mozna sie targowac i zejsc nawet do polowy ceny wyjsciowej, albo jeszcze nizej. Wymaga to jednak umiejetnosci negocjacji, ale najwazniejsze zeby wiedziec ile produkt moze byc rzeczywiscie warty. Jesli zaczniemy zbyt nisko, sprzedawca nas tylko wysmieje i straci zainteresowanie. Z reguly ok. 50-60% ceny wyjsciowej jest dobrym pocztkiem, ale sa wyjatki. Produkty z etykieta maja czesto ustalona cena i mozna dostac jedynie niewielki rabat (max 10%).
Poszwendalismy sie troche po tym rynku, bo byl bardzo duzy i interesujacy, i inny niz widziane przez nas wczesnie.
05.03.2010 piateki