Mieliśmy chwilę przerwy od internetu, ale już nadrabiamy stracony czas i opisujemy co gdzie i jak…
Jeszcze raz dziękujemy Wam bardzo za komentarze.
Ludzie w Meksyku…
W sumie, to trochę nam trudno opisać dokładnie Meksykan, bo niewiele z nimi rozmawiamy. Mamy oczywiście kontakt na zasadzie bycia ich klientami, obserwujemy ich na ulicy, na plaży, ale w hostelach, w których nocujemy zatrzymują się głównie ludzie z zagranicy – tacy turyści jak my.
Kazdy z tych turystów ma też na swój sposób ciekawą historię. W Oaxace dzieliliśmy pokój z bardzo chętnym do rozmów lecz na wszystko narzekającym amerykańskim staruszkiem. Twierdził on, że podróżuje po świecie czekając na śmierć. Wcześniej był na Filipinach, teraz w Meksyku, potem planował podróż do Stanów, tam 2 tygodnie pracy, aby wzmocnić swój emerytalny budżet, a potem podróż do Egiptu. Zdawał się być bardzo samotny, kilka razy sie mnie pytal, czy jeszcze wszystko ok w malżeństwie (powiedzieliśmy mu, że jesteśmy na naszym miesiącu miodowym).
Na naszej drodze poznaliśmy też parę Irlandczyków, ktorzy wlaśnie zaczynali intensywną naukę Hiszpańskiego. Rzucili wszystko w Irlandii aby przyjechać do Ameryki Centralnej i Południowej na cały rok, 12 miesięcy. Chcieli nauczyć się Hiszpańskiego, ale i pomóc co nieco tutejszej ludności. Ich podróż dopiero zaczynała się, cieszyli się na nią, na to co ich czeka, na to co nieznane, ale już teraz martwili się, że w Irlandii teraz jest ciężko i jak wrócą mogą mieć problemy ze znalezieniem pracy.
Poznaliśmy też przemiłą belgijkę, która na ulicy sprzedawała gofry. Kilka razy przechodziliśmy koło niej, a ona zawsze witała nas z uśmiechem, zagadywała… Dowiedzieliśmy się że do Meksyku przyjechała wraz z towarzyszem 5.5 roku temu. Miała to być wówczas 3-miesięczna podróż życia. Ale zakochali się w tym kraju i postanowili tu zostać. Niedawno udało im się wykupić kawałek ziemi w górach, gdzie budują dom i hodują drzewa owocowe. “Jeszcze nie ma dachu, ale jak byście byli tu kiedyś znowu, to zapraszam” powiedziała ze szczerym uśmiechem tłumacząc gdzie dokładnie znajduje się jej dom. Mowiła, że starają się współpracować z plemionami indiańskimi i że, chociaż są bardzo biedni, takie życie w wolności i blisko natury sprawia, że są bardzo szczęśliwi.
Przypadkiem też natkneliśmy się na wycieczkę francuzów z Paryża. “Dzieńdobry” powiedziała do nas dziewczyna, gdy dowiedziała się, że jesteśmy z Polski. Dowiedzieliśmy się, że spędziła miesiąc w Polsce nauczając Polaków francuskiego. Byli ze zorganizowaną wycieczką – 3 tygodnie po Meksyku, taki obóz szkolny.
Takie są różne powody podróży i różne losy ludzkie… ale faktem jest, że dużo więcej turystów jest tutejszych, pochodzacych z Meksyku. Zanim tu przyjechaliśmy byliśmy bardzo ostrzegani przed Meksykiem i tutejszym bezpieczeństwem. Kradzieże miały być najmniejszym problemem, wojny narkotykowe, porywacze itd. Fakt jest taki, że ani razu jeszcze nie spotkaliśmy się tu z żadną nieuprzejmością, próbą kradzieży (no.. raz tylko jeszcze w Meksykańskim metrze Bartek poczuł się trochę obmacywany), już nie mowiąc o poważniejszych niebezpieczeństwach. Nawet meksykańska salmonella nas póki co omija.
Ludzie są na luzie, czas wydaje sie tu plynąć wolniej (chociaż autobusy się nie spóźniają), nikomu się nie spieszy. Spytani o drogę ludzie zawsze udzielają nam odpowiedzi – nie zawsze poprawnej. Są po prostu na tyle uprzejmi, że chcą nam pomóc, nawet jeśli nie wiedzą jak. W związku z tym starają się nam mówić to co sami by zrobili w naszej sytuacji. Przez to jeszcze ani razu nie trafilismy bezpośrednio do celu naszych poszukiwań i na Mszę Św przyszliśmy wczoraj o godzinę za wcześnie.
Religia. Meksyk jest bardzo katolicki od czasów wprowadzenia siłą przez Hiszpanów tej religii. Ale religia ta przeplata się z ich dawną religią i wierzeniami. Jest to dla nas dosyć ciekawe doświadczenie. Atmosfera w kościele jest zupełnie inna – chociaż ciężko to do końca określić. Czytaliśmy też, jeszcze w muzeum, że w dalszym ciągu obchodzą oni tu swoje dawne (niektóre) rytuały. Księża są na nie zapraszani.
Tu gdzie jesteśmy teraz – w Mazunte nad brzegiem Pacyfiku jest dużo goręcej. Żeby tu dotrzeć musieliśmy przejechać krętą, górską drogą w dół 6 h. Jak tylko wysiedliśmy z autobusu poraził nas powiew gorąca, a ludzie byli wyraźniej ciemniejsi. Ich skóra czasem jest niemal murzyńska, ale rzadko kto nosi tu sombrera (tak sobie wcześniej wyobrażaliśmy Meksyk). Mimo, że wcale nie przejechaliśmy długiej drogi wydało nam się, że jesteśmy w innym kraju.
Domy ich tutaj pokrywają wyschnięte liście palmowe (my w swoim pokoju mieliśmy nawet samą palmę, która wyrastała wysoko ponad domek) i mimo, że zaledwie miesiąc temu przeszedł tędy churagan i zniszczył wiele domów – praktycznie jest to już niedostrzegalne.
W ciągu dnia upał jest niemiłosierny (dzisiaj jest troszkę lepiej), ale w oceanie też ciężko wytrzymać, bo mimo, że jest bardzo spokojny i ciepły jego siła jest niesamowita. Fale niedaleko brzegu zaczynają sie powiększać coraz bardziej by w końcu się załamać i z impetem rzuczać na plaże. Prąd jest bardzo mocny i nikt nie odważa się wypływać zbyt daleko. Dookoła są skały i wszędzie spaceruje mnóstwo psow.
Piękny i ciekawy jest swiat który przed nami otwieracie. Czytam z zainteresowaniem i czekam z ciekawoscią na każdą następną historię.
Myślę o Was i pozdrawiam serdecznie.
mama
😀 bardzo jestesmy wdzieczni i sie cieszymy!!