Skok w bok – czyli pierwsze chwile na polnocy

Dzien zaczal sie troche nieprzyjemnie. A to dlatego, ze gdy wstalismy na sniadanie okazalo sie, ze wszystko jest jeszcze zamkniete – choc nie powinno byc. Musielismy dzwonic, czekac i ostatecznie glodni jechac na lotnisko. Tam jednak wszystko poszlo juz sprawnie. Samolot bardzo szybko wylecial i zanim sie zorientowalismy juz stalismy z naszymi plecakami na polnocy – w chiang mai.

Tu zaplanowalismy szkole gotowania i dwu- lub trzydniowa wycieczke do parku narodowego (w tym rozne atrakcje jak jazda na sloniu). Potem chcielismy jechac do laosu. Poplynac tam lodzia – po mekongu. Zobaczyc luang prabang (miasto z listy dziedzictwa kultury swiatowej unesco) i viantine (stolica) po czym wrocic do tajlandii. Jako ze punkt imigracyjny byl zaraz przy lotnisku najpierw tam sie udalismy, zeby potem juz nie martwic sie sprawami wizowymi na granicy.

Chiang Mai

Chiang Mai

Miasto jak inne. Nie zauroczylo nas specjalnie, ale i nie zniechecilo. Rzeczywiscie duzo tansze niz inne czesci tajlandii, w ktorych dotychczas bylismy. Od razu zaczelismy rozpytywac o najlepsze warianty dla wypelnienia naszego planu. I tu wlasnie pojawil sie ogromny problem. Bo jak tu temu wierzyc, wszyscy zgodnie twierdza – mekong – trzecia najwieksza rzeka azji – wysechl. Lodz nie przeplynie. Mozna jechac busem, ale dla nas frajda mialo byc plyniecie mekongiem. (pozniej dowiedzielismy sie, ze w rzeczywistosci chinczycy zamkneli tame i zablokiwali doplyw wody tym samym blokujac doplyw turystow do laosu).

Dla nas wiadomosc ta miala oznaczac jedynie zmiane planu, ale wiele ludzi – glownie w laosie utrzymuje sie z tej rzeki. To dla nich jest to najwieksza tragedia. Brak rzeki oznacza brak srodkow do zycia. Tajlandia i Laos wystosowaly ponoc list do Chin z prosba o zwrocenie im rzeki, ale my niestety nie mozemy sobie pozwolic nA czekanie na odpowiedz. Nawet gdyby tama zostala otwarta, woda nie przeplynela by tak szybko. Poza tym w chinach teraz panuje zima co jeszcze zatrzymuje bieg wody. Takie informacje zostaly nam przekazane.

wewnatrz swiatyni

wewnatrz swiatyni

Tymczasem zaczelismy szukac informacji dotyczacych szkol gotowania i trekkingu. Zarezerwowalismy miejsce na nastepny dzien na gotowanie, a o trekkingu dowiedzielismy sie tyle, ze jesli bysmy chcieli skorzystac z organizowanych opcji – beda one bardzo turystyczne, mozemy tez wynajac skuter i dojechac do roznych miejsc (jak sloniowy kamp, bambusowe tratwy, swiatynie, niektore plemina itd) sami. Problem polegal na tym, ze nie bylibysmy w stanie sami, bez przewodnika wybrac sie do dzungli. Mielismy jednak jeszcze czas na podjecie decyzji, wiec wybralismy sie na nocny targ.

Ta czesc tajlandii glownie znana jest z wyrobow ze srebra i jedwabiu. Poza straganami ze srebrna bizuteria byly rowniez stragany z klotymi w metalu obrazami (klote byly na miejscu, mogliSmy wiec to zobaczyc). Bylo tez wiele straganow z wyrobami z jedwabiu: ubrania, szale, ozdoby, narzuty na lozka itd. Wiele sprzedawcow oferowalo rowniez wyroby markowe: plecaki North Face, zegarki Rolex, bielizna Calvina Kleina, ale niestety wywozenie tych produktow do Europy jest uwazane za przestepstwo.

night market

night market

Ceny na lokalne wyroby sa generalnie nizsze niz u nas, ale niekiedy mimo wszystko wysokie. Oczywiscie mozna sie targowac i zejsc nawet do polowy ceny wyjsciowej, albo jeszcze nizej. Wymaga to jednak umiejetnosci negocjacji, ale najwazniejsze zeby wiedziec ile produkt moze byc rzeczywiscie warty. Jesli zaczniemy zbyt nisko, sprzedawca nas tylko wysmieje i straci zainteresowanie. Z reguly ok. 50-60% ceny wyjsciowej jest dobrym pocztkiem, ale sa wyjatki. Produkty z etykieta maja czesto ustalona cena i mozna dostac jedynie niewielki rabat (max 10%).

Poszwendalismy sie troche po tym rynku, bo byl bardzo duzy i interesujacy, i inny niz widziane przez nas wczesnie.

05.03.2010 piateki

Phuket

Drugiego dnia na wyspie Phi Phi obudzilismy sie wczesnie rano, wlasciwie jeszcze w nocy. Powody byly dwa: nasz pokoj byl tak duszny i smierdzacy, ze ledwo moglismy w nim wytrzymac, a po drugie zaplanowalismy wspolnie obejrzec wschod slonca z punktu widokowego. Bylismy nieco zawiedzeni zachodem slonca poprzedniego dnia, ktory byl przesloniety przez gore, liczylismy na lepsze widoki przy wschodzie.

phi phi noca

phi phi noca

Zerwalismy sie zatem z lozek jeszcze przed 6 rano i w ciemnosci pokonalismy schody prowadzace na punkt widokowy. Po drodze widzielismy jak miasto powoli budzi sie do zycia: pierwsi Tajowie na swych rowerach zmierzali spokojnie do pracy. Milo sie bylo wsluchac w cisze panujaca na wyspie i przejsc sie pustymi uliczkami, ktore zwykle wypelnione sa wrzaskliwymi turystami. Cisza przerywana byla jedynie z rzadka piejacymi kogutami. Wczesny swit to prawdopodobnie moja ulubiona pora dnia, choc z natury jestem raczej sowa i prowadze nocny tryb zycia.

Sam wschod slonca niestety schowany byl gora i rozpoznalismy go jedynie po powoli rozjasniajacym sie niebu. Za to wioska Ton Sai u podnoza gory wygladala malowniczo -przez 1h przygladalismy sie jak z kilkuset punktow swiala powoli wylania sie obraz tetniacej zyciem wioski. Obraz ten dopelnialy przylegle zatoki, ktorych plaze z powodu odplywu wysuwaly sie daleko w morze.

wschod slonca

wschod slonca

Po zejsciu do miasta ulice byly juz pelne – lokalna ludnosc biegala w te i spowrotem, a sprzedawcy rozkladali swoje stragany. Takze pierwsi turysci budzili sie i leniwie szukali miejsca na sniadanie. My rowniez do nich dolaczylismy i zatrzymalismy sie na tajskim (chrupiacym) nalesniku z bananami. Ostatnie godziny na wyspie Phi Phi spedzlismy na plazy wraz z przyblakanym psem obserwujac zycie krabow. Mimo ze oboje mielismy ochote na ostatnia kapiel w morzu, odplyw wciaz trwal i choc ledwo moglem Maje dostrzec z plazy woda siegala Mai jedynie do kolan.

krab

krab

DSC_0986

dalej w swiat

Kolejna przystania w naszej podrozy byla wyspa Phuket. Jest to najwieksza z wysp Tajlandii i jednoczesnie jedna z najbardziej poszkodowanych w trakcie tsunami. Przed wyjazdem nie slyszelismy nic o niej dobrego i tez niewiele oczekiwalismy. Jednakze bylismy mile zaskoczeni: miasto Phuket w ktorym sie zatrzymalismy bylo mniej chaotczne i sprawialo wrazenie bardziej zadbanego niz inne miasta Tajlandii, ktore dotychczas odwiedzilismy.

w Phuket

w Phuket

Glownymi zaletami tego miasta jest elegancka niska zabudowa w starym miescie, lokalny market z duza rozmaitoscia owocow (szczegolnie polecam ananasa uprawianego na tej wyspie, ktory podobno pochodzi z brazylijskiej wioski o znajomo-brzmiacej nazwie Ananas), gora z widokiem na cale miasto i morze, loklalny desert Oh-aew wygladajacy na galaretke a nia niebedacy, oraz buddyjskie swiatynie.

chinska swiatynia w phuket

chinska swiatynia w phuket

ulica phuket

ulica phuket

W uliczkach Phuket warto sie tez zgubic – czasami mozna trafic na ciekawe loklalne snaki lub chinska uliczke wygladajaca zupelnie jak Red-light district (znaczenie tego terminu pozostawiam do rozszyfrowania doroslym czytelnikom tego bloga… mlodsi czytelnicy pewnie i tak juz go znaja…).

przed buddyjska swiatynia

przed buddyjska swiatynia

Bardziej rozrywkowym osobom polecam skorzystanie z oferty lokalnych knajp, ktore zapewniaja mily klimat i smaczne drinki. Przy tajskim piwie Chang mozna rowniez wymienic sie doswiadczeniami z innymi turystami.

partyjka szachow

partyjka szachow

Szczegolnie polecam wizyte u lokalnego fryzjera, ktory zmieni Was do niepoznania, co w moim przypadku mialo pozytywne skutki, gdyz przed strzyzeniem Maja coraz czesciej z krzykiem przede mna uciekala myslac, ze jestem niedzwiadkiem. Przed strzyzeniem trzeba koniecznie zamowic mycie glowy (za dodatkowa oplata) nie tylko w celu usuniecia nadmiar tluszczu z wlosow lecz przede wszystlim dla bardzo przyjemnego masaz glowy w wykonaniu sympatycznej Tajki. nie do przegapienia!

phuket z punktu widokowego

phuket z punktu widokowego

uliczka w phuket

uliczka w phuket

04.03.2010 czwartek

Oh-aew phuket dessert
Is like jelly in an ice but is not a jelly. The main ingredients are banana and Oh-aew seeds which are similar as ocium basilicum. Soaking oh-aew seeds in water. Then using only the jelly parts and putting in jear kor which is important ingredient for making soy pudding and soy milk. Jear kor makes oh-aew stick together like a piece of jelly. It has to be eaten with crushed ice. It has very good sweet taste, morover it is believed that oh-aew protecs people from getting apthous ulcer. It only sells in phuket.

chlopiec obierajacy czosnek

chlopiec obierajacy czosnek

Phi Phi – love it or hate it

Od rana jestesmy w phi phi. Zastanawialismy sie czy tu przyjechac czy jednak nie. Wyspa ta najbardziej znana jest z filmu “Plaza” i grajacego w nim “boskiego” Leonardo di Caprio. Poza tym jednak przez wielu uwazana jest za najpiekniejsza wyspe Tajlandii, ale tsunami zrobilo tu swoje. Phi Phi bylo jedna z bardziej poszkodowanych wysp w 2004. Fala zniszczyla zycie wielu ludziom. Teraz juz nie mozna nic z tego zauwazyc. Wszystko zostalo odbudowane. Niestety niektorzy twierdza, ze wyspa stracila swoj urok. Ze wszystko jest teraz wybetonowane i umarle. Czytalismy wiec dwa rodzaje opinii – albo ludzie byli zachwyceni albo zdegustowani Phi Phi. Ostatecznie zdecydowalismy sie przekonac sami.

phi phi

phi phi

Gdy nasza komfortowa lodz dobila do brzegu od razu zostalismy zaatakowani przez naganiaczy do wodnych taxowek i hosteli. Jako ze nie mielismy nic zarezerwowanego pytalismy o ceny. Wszystkie byly przerazajaco wysokie. Ruszylismy wiec w przyportowe uliczki zapelnione wszystkim czego tylko moglby potrzebowac typowy wczasowicz. Byly wiec bary, sklepiki z pamiatkami, punkty masazu i liczne punkty do robienia tatuazy. Bylo tez sporo hosteli, hoteli i pokoi do wynajecia. Wszystko jednak nieporownywalnie drogie. Wyspa nie jest taka mala. Moglibysmy szukac szczescia dalej, na innych plazach. Tam byc moze bylo by taniej. Ale chcielismy trzymac sie blisko portu, bo nastepnego dnia ruszamy w dalsza droge. W koncu zdecydowalismy sie na maly pokoj. Najtanszy jaki moglismy znalezc, w miare czysty, ale z lazienka wspolna (jak sie pozniej okazalo – zepsuta). Pierwsze wiec wrazenie nie bylo pozytywne. Ot, przedrozona turystyczna wioska. Byc moze z czysta woda i bialymi plazami, ale z pewnoscia inne wyspy tez to mialy.

jedna z plaz

jedna z plaz

Nie majac czasu do stracenia ruszylismy w droge. Chcielismy zobaczyc inne plaze, inne czesci wyspy. Z dala od naszej wynajetej klitki, z dala od tlumow… Chcielismy ocenic Phi Phi na podstawie rowniez innych wrazen. Niestety nie posiadalismy dobrej mapy, ruszylismy wiec w kierunku plazy, ktora chcielismy zobaczyc. Minelismy miasteczko portowe i zaczelismy wedrowke pod gore. W strasznym upale, niemalze bez skrawka cienia. Co juz wydawalo nam sie, ze weszlismy na gore, to kawalek dalej pokazywalo sie nastepne wzniesienie, jeszcze wieksze. Minely nas dwa skutery, poza tym nie bylo zywej duszy… Po pewnym czasie zaczelo nas niepokoic, ze zamiast zblizac sie do morza, oddalamy sie od niego. Nasza mapa nie byla pomocna.

Wracac rowniez nie bylo sensu – gdzies przeciez dojsc musimy. Slonce nie dawalo nam spokoju, bylo goraco i parno. W koncu spotkalismy jakas pare idaca w przeciwnym kierunku. Powiedzieli nam, ze idziemy do viewpoint – czyli miejsca widokowego (troche w inna strone niz planowalismy) i ze oni nie dali rady i nie dotarli tam.

My jednak postanowilismy isc dalej. Wkrotce zaczelo pojawiac sie coraz wiecej drzew, droga stala sie duzo przyjemniejsza i zaczely sie pokazywac znaki do dwoch punktow widokowych, z ktorych na chybil trafil wybralismy jeden. Gdy wreszcie dotarlismy do celu, widok byl niesamowity. Coprawda nie widzielismy calej wyspy, a jedynie jedna jej strone – przyznalismy racje tym, ktorzy twierdzili, ze phi phi jest przesliczna. Z tak daleka nie bylo widac mrowia turystow, smrodu miasteczka, ktore z daleka wygladalo bardzo zachecajaco. Woda byla niesamowicie niebieska, a zielone, zalesione wzgorza na wyspie dodawaly jej wiele uroku.

zachod slonca

zachod slonca

Coprawda plaza, do ktorej zmierzalismy byla teraz zbyt daleko zebysmy probowali do niej dotrzec, skierowalismy nasze kroki ku innej – mniejszej plazy. Zejscie bylo strome, ale mile, w lesie. Plaza nie byla az tak pelna turystow jak te, ktore widzielismy w miasteczku portowym, ale tez nie byla pusta. Gdy zanurzylismy nasze ciala w morzu, woda, choc z daleka przejrzysta i czysta, okazala sie brudna. Mimo to bylismy tak zmeczeni upalem, ze spedzilismy tam troche czasu, wypilismy po owocowym shaku i cieszylismy sie cieniem i wiaterkiem od morza.

W drodze powrotnej weszlismy na inny punkt widokowy, ktory okazal sie o wiele wiekszy i bardziej popularny. Poczekalismy na zachod slonca i jeszcze raz przyznalismy racje tym, ktorzy twierdzili, ze phi phi jest przepiekne. Niestety czas byl wracac do miejsca opisywanego przez tych, ktorym phi phi sie nie podobalo (ale postanowilismy jeszcze wrocic tutaj nastepnego dnia – o wschodzie slonca).

zachod slonca

zachod slonca

Miasteczko teraz nie razilo tak swoim upalem, zamienilo sie w miejsce imprezowe. Wydawalo sie troche sympatyczniejsze. Wciaz glosne i pelne ludzi, ale przynajmniej z jakims charakterem. Przysiedlismy na plazy – juz po raz ostatni w czasie tego wyjazdu i ogladalismy grupe tajow zachecajacych ludzi do wejscia do ich klubu przez zabawy z ogniem. Najpierw oni sami robili rozne sztuczki, a potem zachecali publicznosc do takich zabaw jak skakanie przez zapalona skakanke czy zapalona obrecz. Chetnych bylo sporo.

palmy

palmy

Bylismy tez zdziwieni, ze to wlasnie na tej wyspie slyszelismy najwiecej polakow. Dzien dobiegal konca – i czekala nas jeszcze krotka, nieciekawa noc w naszej klitce.

03.03.2010 sroda

Deep Water Solo

Soloing is the purest form of climbing – no rope, no harness, no quickdraws, no bolts, no grades, no partner. Just you and the rock. There are no limits, nothing to constrain your moves. You can climb whereever you want and you choose freely the route you climb. It is like doing the first ascent everytime – you feel like no one was there before.

climbing

climbing

It is exactly what deep water solo is – climbing solo without any other equipment than your shoes on the rocks emerging directly from water. When you fall you get wet, but otherwise you are safe. Some time ago I saw David Lama deep water soloing on breathtaking rocks in Thailand. Since then I dreamt that someday I could try it.

deep water solo

deep water solo

When we decided to travel around Thailand I knew that I would like to do deep water solo (DWS). It can be quite difficult to organize it on your own: you have to rent a boat and hire a boatman, you have to know where to go and when the high tide is. Therefore when we arrived at Ton Sai we booked a DWS trip offered by one of the climbing schools there, which included the boat, a guide, climbing shoes (if you dont want to put yours in a salty water) and lunch. Since there were not enough people for the trip, we had to wait 2 days, but it was worth it.

deep water solo

deep water solo

On the day, we got on the boat with 7 other people, many of which were still beginners. Everyone was very excited. First, we went to an rocky island close to Ton Sai, cliffs of which were suitable for climbing. The cliff we were supposed to climb on featured routes both for beginners and advanced climbers (5-8a in French scale). We could choose a spot we wanted to start from and a kayak would transfer us between the boat and the spot. The first guy decided to give a try to the easiest route. He got on the kayak, to the rock, up the wall, and very quickly he was on a shelf about 8m from the sea level. He did not stop there, though. He traversed the shelf, climbed up a small stalaktite and then on a slightly overhanging route to a small cave. It was a very good climb, but now he needs to get down – and the only way is to jump from a height of about 20 m. He hesitates and then does it, as he jumps he turns a little to the back and makes a large splash when he hits the water, but he is ok. Nice beginning!

Maja and me decide to go to the easy climb together. I get out of the kayak, climb up a ladder on a shelf, take some chalk stored in a small cavity in the rock to dry my hands and go up. At first I am a little shaky, although I am just above the sea level (it is high tide) and the climb is easy. I see Maja climbing up on the rock and following me. After some moves I start feeling more comfortable, but I am still more cautious than while climbing with a rope. Finally, I get on top of the shell and Maja joins me right after. So far so good. I looked down and I see an abyss just below me. The sea level seems so far from here, much further than it looked like while we were safely sitting on the boat. It is frightening, but it is the only way to get down. Maja jumps first, she falls in the water straight, and soon her head appears on the surface. I am much relieved. Now my turn. I always liked climbing up and never thought much about getting down. When you have a rope it is straightforward, just repell down. But now… Ok, I jump and after a short moment I climb back on the boat.

That was all right, but the jump was intended. What if you simply fall of the wall when you climb. To try it out I choose more difficult route starting under a roof. First I traverse a to the left around a stalaktite to avoid climbing the roof. Then I try to get over the roof, but I lost a lot of energy already and dont dare to do it. I jump off the wall and I am in water again. Next try – I climb the ladder directly from the water. I am all wet, so I use some chalk, but there is little left. Nevermind. It is for fun only. I manage to do the traverse much quicker and I almost manage to climb over the roof. It looks much easier there; layered rock makes for good holds and step. However, when I try to push myself up, my wet hand slips out of a very convenient pocket. I fall, but I enter the water ok and the height was not so large either. After all I am an expert at spectacular falls.

When I am back on the boat, we go together with Maja to the other route again. When Maja climbs up
to the shelf I try a traverse which ends in a small cavity. The height is about 10m and I jump safely into the water. By the time Maja has reached the shelf and she is in the boat again.

Although Maja is not usually very enthuisiastic about climbing, she wants to try the traverse as well. She does very well, but at first she chooses the hard way and has to retreat back into water. Her second try is better – she gets on top of a small stalaktite, but because of height does not dare to climb further. Not too bad for someone who is affraid of heights.

beach

beach

After the emotions, we take a break on the nearby beach and have a lunch. Meantime the guides demonstrate their skills on some boulders. They are really good (I can hardly make two moves on the same routes) and they climb barefoot.

Our next destination is another cliff. This one has a very steep overhang and the beginning which ends up at about 10m above sealevel. No go for such a sissy like me. Fortunately, there is an easier entrance to the right featuring smaller overhang and a smooth silghtly reclining wall. On the other side, there is an enormous stalaktite from the to of the roof almost reaching the water. In total about 8m high. It looks familiar though. Our guide tells us that it is the spot where David Lama did his famous water solo. The movie I saw back home showed exactly this climb and now I am here and I am going to try it myself. Very cool!

climbing

climbing

I decide to climb first the right route. The start is hard, but then it gets a little easier. When I am about 5m above sea the problem starts – the rocks is very slippery, I already ran out of chalk (imagine that the heat reaches 35 C), the steps and holds are very small and in case I fall I will probably scratch against the wall. I feef very nervous, I start shaking, the guide advices me to go to the left. But how, I fear that when I move I will slide down. I try to calm down, I take a deep breath and move a little my feet. Now, I can reach a nice pocket from where it is only easier. After some 7 more meters I am in a large cave. I can climb further, but I hesitate few minutes am then jump.

The second route up the stalagmite is easier. The most difficult is getting up the ladder and then jumping from about 18m. It costs me a lot of courage, but when I am back in water I am happy I did it. Of course, I did not climb as high as David Lama, but still this is something to tell about back home.

Maja got really excited about deep water solo and she even lost her height fear. While all other girls on the boat were disappointed because the routes in the second round were too difficult for them, Maja fought very hard she was the only girl who managed up to climb the routes. Everyone was cheering up for her, when she climbed both the right route and the up the stalagmite. Both routes were more difficult than what she usually climbs, but I suppose the warm ncouragement by the handsome Thai guides worked better than my patient instructions.

climbing again :-)

climbing again 🙂

After everyone is exhausted, the boatman starts the engine and we swim back to our beach.

Overall, deep water solo is very exciting adventure and I would recommend it to everyone climber and non-climber. Once again I learnt that the limits of our capabilities are not in our physical traits but in our minds. When you finally learn how to challenge your fears and free your mind, deep water soloing makes you feel free.

Ton Sai beach, 2 March 2010

Ton sai (railey) – mekka for climbers

Dzien wczesniej dotarlismy do ton sai (jak to sie stalo opisujemy w czesci “krabi? No thank you” – ang.). W skrocie krabi nam sie bardzo nie spodobalo i trafilismy szczesliwie do plazy na railey zwanej ton sai- znanej wsrod wspinaczy.lezy ona na polwyspie, ale jest zewszad otoczona skalami i dostac sie do niej mozna jedynie lodzia. Jest tez przejscie przez skaly do innych pLazy railey – czesc ta jest wieksza i sklada sie z 3 plaz. Jest bardziej komercyjna, ale rowniez nie ma do niej dojscia ze stalego ladu. Tu wlasnie mielismy zostac 3 pelne dni, 4 noce. 2 z tych dni byly na tyle podobne, ze zdecydowalismy sie je opisac razem.

ton sai beach

ton sai beach

Od kiedy tylko planowalismy nasza podroz do tajlandii, wiedzielismy, ze 3 dni bedziemy sie wspinac. Klify pnace sie wysoko, wysoko, z morzem u swoich stop byly od dawna marzeniem bartka, a i mnie interesowala taka sceneria.

w blasku slonca

w blasku slonca

Dzien wczesniej pozyczylismy ksiazke z mozliwosciami jakie do wspinaczki w okolicy. Bylo ich bardzo wiele. Trudne, latwe, na naszej plazy lub na jednej z sasiednich… Bartek studiowal ja pol nocy zeby zdecydowac na pojscie do railey east gdzie drogi do wspinania mialy byc latwiejsze i tam zaczac.

railey

railey

Pozyczylismy sprzet i ruszulismy w droge. Sciezka wcale nie byla latwa i wygodna czego sie niespodziewalismy. Trzeba sie bylo przedzierac przez skalki i ostatecznie moj klapek tego nie wytrzymal. Gdy wreszcie dotarlismy i zaczelismy sie wspinac bylismy bardzo zawiedzeni. Ani nie bylo pieknych widokow, ani drogi nie byly jakos ciekawe…

zachod slonca na railey

zachod slonca na railey

Jedyna interesujaca sytuacja jaka nas spotkala, to wspinanie z malpami. A bylo to tak, ze ni stat ni zowad pojawila sie malpa nad glowami wszystkich. Najpierw spokojnie przespacerowala sie nie robiac sobie nic z trudnosci jakie nam ludziom mogloby to sprawiac. Wszyscy z zazdroscia wpatrywali sie w zwierze, ktore przeparadowalo sie przed wszystkimi wspinAczami i usiadlo.chwile pozniej pojawila sie kolejna malpa, ktora powtorzyla wyczyn pierwszej. Nastepnie wyszla kolejna i kolejna, i kolejna… Byla cala grupa, obieraly rozne sciezki (wszystkie wiodly przez skale) byly wiec stare, duze malpy, dorosle malpy, matki z przyczepionymi do brzucha malpkami, male malpki… Nie zatrzymywaly sie juz na koncu, ale omijajac nas ludzi schodzily, zjezdzaly, skakaly na drogim koncu sciany i znikaly na pobliskim drzewie. Trwalo to dobre kilkadziesiat minut. Jak juz myslelismy, ze stadko przeszlo – pojawialy sie kolejne grupki. Niektore malpy siadaly na jakis czas, inne szybko znikaly. Bylo to ciekawe przezycie.

wspinaczka z malpami

wspinaczka z malpami

Niezbyt zadowoleni wrocilismy na nasza plaze i postanowilismy sprobowac mozliwosci na scianie poleconej nam przez poznanych wczesniej austriakow. Miejsce to bylo ciekawe jako, ze dostac sie tam mozna jedynie w czasie odplywu. Nalezy tez uwazac zeby nie utknac tam gdy nadejdzie przyplyw. W czasie doby sa po dwa przyplywy i dwa odplywy – bylismy zaskoczeni ich rozmiarami. W czasie odplywu woda cofa sie daleko, daleko w morze.

podczas odplywu

podczas odplywu

climbing mekka

climbing mekka

climbing mekka

climbing mekka

Miejsce rzeczywicie bylo niesamowite. Czulismy sie jak w innym swiecie wszystko wygladalo tam tak nierealnie – i skaly i drzewa… Od tego czasu szczescie juz nas nie opuszczalo. Trafialismy na coraz to ciekawsze miejsca. Coraz piekniejsze. Interesujace drogi wspinaczkowe… Niektore byly osloniete od morza dzungla, inne znowu byly niemal na samej plazy, a w koncu trzeciego dnia trafilismy i na takie ktore byly nad samym morzem i przy ktorych nie uzywalismy liny, bo spadalo sie prosto do wody (opisujemy to po angielsku).

widok na morze

widok na morze

Na wspinaniu na railey spedzilismy dwa dni. Gdy robilo sie ciemno przechadzalismy sie po miasteczku i zmeczeni szybko wracalismy do naszego bungalowu. Jednego wieczoru sprobowalam nawet jak smakuje rekin (nic nadzwyczajnego). Tajlandia rzeczywiscie ma niesamowite tereny wspinaczkowe!

lewo: lodz, prawo: wspinacze

lewo: lodz, prawo: wspinacze

Gdy trzeciego dnia (po wspinaniu ze spadaniem do wody) mielismy po poludniu troche czasu przed zmrokiem wybralismy sie na punkt widokowy. Byl on wysoko, wysoko i roztaczal sie z niego niesamowity widok. Przy okazji tez odkrylismy ukryta lagune. Niestety nie moglismy nakarmic naszych oczu jej pelnym widokiem jako, ze slonce wowczas juz zaszlo i w kazdej chwili mialo byc ciemno, a zejscie (ktore wiazalo sie z pozniejszym wejsciem) bylo strome i bardzo wysokie.

28.02 – 01.03.2010

Z linii frontu…

Pozdrawiamy wszystkich wiernych czytelnikow naszego bloga z plazy Tan Soi w prowncji Krabi na poludniu Tajlandii. Przepraszamy, ze z powodu braku Internetu nie mozemy regularnie opisywac nszych przygod. Zapewniamy, ze nowe posty sa w przygtowaniu.

Mamy sie bardzo dobrze i bawimy sie znakomicie.

Tan Soi Beach, 28 luty 2010

Krabi? No thank you

It somehow happens on this trip that if something goes wrong with our beautifully prepared plan, we end up in much better position than we could imagine. This happened also today. From ko lanta we decided to go to krabi. Stay there for few days. Rent a skuter and every day go to different climbin place. On the evening go to night market, try a bug etc. It was our perfect plan.

In the morning we let ourselves sleep longer than usualy. Finally. We had a lazy morning swimming in the sea and eating papaya and pomelo for breakfast which we bought on the previous evening. Finally we packed our things and got ourselves quite good deal with a tuk tuk driver to get into town. There we got the minibus to krabi.

Everything on the way looked very nice. Many trees, hills, houses of the locals, taking prom twice on the way… Everything was still perfect… Until we got to krabi. The true is we didnt see much of the town… But honestly… It is horrible… It’s noisy and busy like bangkok, but lacks all the beautiful places of the capital. Is it cheaper than islands? Certainly! But we got ourselves the same deal on the place in which we ended up on as we could find the cheapest in krabi.

But now we were stuck. The driver took us only to the information center on the harbour (not to the guesthouse to which we asked him to take us to). It was around 4.30pm and we didnt know what to do… The plan is a plan and we didnt have any alternative one. Staying in krabi would be loosing our time. What to do? What to do?

We asked different things different people… In information center, other turists, locals… On the end we decided to go to railey beach. Just take a long boat there, sleep in one of the bungalows and get up in the morning to climb… Nice… We went to look for a boat… It was already around 5 pm.

The thing with long boats is that they will not go if there is not enough people. Most of the people come in the morning and go back to krabi on the evening so nobody else was interested. We waited a while, ate something… Still nobody… It was getting too late.

Finally we decided to look for our hostel. On the way we met a french couple going the same direction. We chatted a moment and found out that there is another way to go to railey – take a bus to ao nang and the long boat from there. We would probably be stuck again but at least closer to our destination and further from krabi.

When we arrived it was already almost dark. Ao nang turned out to be typical holiday destination. There was A beach, many turists, many shops, travel centers, restaurants, lights and so on… It was better than krabi, still not what we wanted so we turned our steps into harbour to find out if there is still any possibilty to get a boat. The deal was the same – wait for more people. This time we were more souspicious… Shall we wait? Or will nobody come again. But the first couple came right after us. They, however were heading to Ton sai. We talked for a little bit. They were from Austria. Also climbers. They told us that Railey is not a good choice. It is too turistic and comercial. Ton sai is smaller, more peaceful, more of a climber’s place and there is a walking path to railey anyway. Quick look in the guidebook did not help us much but we decided to risk. At least we will already have 4 people so the boat will more likely go.

And so it did. The austrian couple gave us many useful hints, told us which routes are most interesting, where is the climbing shop, where best to do deep water solo, the natuee and risks (of getting stuck in one place) of high and low tide and how to get to railey… Although it was dark, as soon as we seen the beach we knew we chose to go to the right place. The beach was surrounded from each side by the rocks. When we were passing through we realize it was obvious climbing village. It all turned out to be good. We got to the right place.

I suppose i dont have to mention that we found cheap accomodation, went around the place, got the climbing book of the place (which bartek carefully studied in the evening) and spent some very romantic time close to the beach. Everything was great!

railay beach

railay beach

27.02.2010

Transfer to ko lanta

Dzisiaj rozstajemy sie z urocza wyspa Ko Mook i plyniemy na kolejna wyspe – Ko Lanta, ktora z powodu pieknych i dlugich plaz, bogatego zycia nocnego i ciekawych wycieczek w glab ladu slynie wsrod turystow. Dla nas bedzie to jednak tylko przystanek w drodze do Krabi.

Poniewaz do promu mamy duzo czasu wstajemy nieco pozniej i idziemy na plaze. Maja kapie sie w morzu, a ja czekam w cieniu, aby sie zbytnio nie spalic: juz poprzedniego dnia wrocilem z wycieczki caly czerwony mimo stosowania kremow o faktorze 20 i 50, a w dodatku na dloniach pojawila sie dziwna wysypka.

Po plywaniu wracamy do bungalowa, kapiemy, przebieramy i wracamy z bagazami na plaze. Tam czeka na nas boatman, ktory ma nas zabrac swoja lodzia na prom. Prom sie duzo spoznia, wiec czekamy zaniepokojeni, lecz po jakims czasie pojawia sie na horyzoncie i wkrotce wspinamy sie na jego poklad. Pasazerowie wydaja sie znudzeni – przypuszczalnie to kolejna wycieczka po okolicznych wyspach organizowana przez liczne agencje turystuczne.

Po okolo godzinie rejsu czeka nas mila niespodzianka – przerwa na snorkling u wybrzezy wyspy Ko Cheuak. Wszyscy ubieraja maski, fajki i pletwy i wskakuja do wody. Cale szczescie sprzet do snorklingu spakowlismy na wierzchu i szybko do reszty dolaczamy.

morze

morze

Niestety w wodzie jest dosyc ciasno i co chwile wpadamy na pletwy sasiada, ale widoki sa zachwycajaca. Dookola roztacza sie przepiekna rafa koralowa, ktora zachwyca roznorodnoscia form i kolorow. Gabki, jamochlony, meduzy, jezowce, ktore dotychczas widzialem na zdjeciach albo w akwarium tutaj sa w niezliczonych ilosciach. Ich mali mieszkancy mienia sie pieknymi kolorami, gdy przeplywaja zaledwie na wyciagniecie reki, lub gdy probuja sie ukryc w szczelinach skalnych i zakamrkach rafy. Czuje sie jakbym znalazl sie w zuplenie innym swiecie, ktory pozostawal caly czas ukryty.

Chetnie zostalbym w tym podwodnym swiecie wiele dluzej, ale niestety czas wracac na lodz i ruszac w dalszy rejs. Jednak postanawiam nauczyc sie nurkowac, aby poznac ten swiat lepiej.

widok z ko hai

widok z ko hai

Kolejna przystan to Ko Hai, najbardziej rozwinieta wyspa rejonu. Wychodzimy krotko na lad, ale okazuje sie, ze poza dosyc drogimi resortami turystycznymi nie wiele mozna na niej znalezc. Po krotkim spacerze wzdluz wybrzeza wracamy na prom. Wkrotce pojawiaja sie przed nami pierwsze plaze Ko Lanta, ale wyspa ta jest tak dluga, ze mija conajmniej pol godziny zanim docieramy do portu na jej drugim koncu.

ko lanta

ko lanta

Gdy tylko wychodzimy z lodzi rzucaja sie na nas taksowkarze, kierowcy tuk-tuk i posrednicy. Majac nasze niemile doswiadczenia z Bangkoku odpedzamy natretow i idziemy na samodzielne poszukiwanie noclegu. Niestey to nie takie latwe, bo co chwile zaczepiaja nas przejezdzajacy tuk-tuki. Dopiero teraz zaczynam rozumiec, co musza czuc dziewczyny, gdy wieczorem same wybieraja sie na spacer.
Niestety uciekajac przed natretami gubimy nieco droge i musimy sie wracac. Zglodniali siadamy w przyulicznym barze, gdzie mila obsluga oferuje nam menu po angielsku. Okazuje sie to dobrym wyborem – klientela sklada sie prawie wylacznie z Tajow, a jedzenie (kurczak z nerkowcami oraz kurczak z lisciami bazylii) smakuje wysmienicie, a przy tym jest tanie.

tajska knajpa

tajska knajpa

W koncu krotko przed zmrokiem znajdujemy maly i skromny, ale tani bungalow ok. 200 m od plazy w resorcie Hans. Bierzemy orzezwiajacy prysznic i ruszamy na spacer do wioski.

W wiosce znajduje sie maly targ pomyslany glownie dla turystow: mozna na nim znalezc liczne pamiatki, upominki, narzuty oraz wytwory uzytkowe wykonane z kokosa.

ko lanta

ko lanta

Kupujemy kilka owocow na sniadanie (papaye i pomelo) probujac przy tym sie targowac, ale sprzedawcy niechetnie targuja sie z turystami. W drodze powrotnej zatrzymujemy sie w jednym z barow przy naszej plazy na male piwo. Zamiast stolikow oferuje on miejsca na dywanach rozlozonych na plazy. Jako podparcie sluza trojkatne poduszki, ktore okazuja sie calkiem wygodne i zapatrzeni w gwiazdy prawie zasypiamy.

odpoczynek na plazy

odpoczynek na plazy

Kiedy wracamy do naszego bungalowa wszystkie swiatla sa wygaszone i przechodzimy kolo niego trzy razy, zanim go w koncu zauwazamy. W koncu mozemy zmeczeni wrazeniami calego dnia polozyc sie do snu.

Ko Lanta, 26.02.2010

Ko mook – local hospitality

kapiel w morzu

kapiel w morzu

dluga lodz

dluga lodz

Po naszej wycieczce lodka postanowilismy wziac prysznic i ruszyc na wioske. Gdy przygotowywalismy sie do wyjscia nagle zobaczylismy malpe chodzaca po niedalekim drzewie. Byla to pierwsza malpa, ktora tutaj udalo nam sie dostrzec, wiec chwycilam za aparat i powolutku zaczelam do niej podchodzic.malpa tymczasem wygodnie usadowila sie na galezi i zajela sie jakims przysmakiem nie zwracajac na mnie uwagi. Udalo mi sie podejsc prawie do samego drzewa. Skadrowalam. Juz, juz mialam zrobic zdjecie gdy malpa wyszczerzyla zeby. Stanela na galezi. Zaczela glosno warczec lub raczej charczec. Cofnelam sie dwa kroki i wtedy uslyszalam kolejna malpe charczaca zaraz nade mna. Szybko wzielam nogi za pas i ucieklAm do domku. Malpa ktora siedziala nade mna zaczela mnie gonic, przysiadla na drzewie tandarynkowym wciaz charczac.

malpa

malpa

Bartek zaczal walke z malpa. To jest nie tak doslownie tylko na odleglosc. Malpa charczala, a bartek jeszcze bArdziej.malpa robila poze jak by chciala zaatakowac, a bartek robil z tupotem krok wprzod. Oczywiscie gdyby na prAwde zaatakowala bartek byl na skraju domku, wiec moglby sie zaraz schowac. Na szczescie nie bylo to konieczne. Malpa uznala bowiem przewage Bartka i spuscila glowe.

Nie mam doswiadczenia z malpami, wiec ponownie przydala sie wiedza bartka w tym zakresie. Byl to makak. Nie nalezy patrzec im w oczy bo wowczas one chca walczyc. Jesli sie na nie nie zwraca uwagi szanse sa male, ze zaatakuja same. Ugryzienie lub zadrapanie przez makaka moze byc bardzo niebezpieczne poniewaz przenosza one wirusa B, ktory dla malp jest nieszkodliwy, natomiast dla ludzi moze byc smiertelny.

banany

banany

Ruszylismy do Wsi. Pan w recepcji powiedzial nam, ze we wsi zobaczyc mozemy jak robia rozne rzeczy ze skorupki kokosa, z muszelek i mozemy sprobowac tutejsze curry. Napisal nam po tajsku jak pytac o te miejsca. Powiedzial tez, ze jest punkt widokowy gdzies na szczycie gory, z ktorego widac oba konce wyspy. Mowil, ze sam na nim nie byl, ale ktos mu opowiadal. Ruszylismy w droge.

wioska

wioska

Eh… Tak to juz bywa gdy jest sie farangiem. Nie wie sie za wiele o kraju… Czasem robi sie glupie rzeczy… Wyjscie w srodku dnia na spacer nie okazalo sie zbyt madre.. Juz po chwili bylismy cali zgrzani i wyszukiwalismy skrawkow cienia. Zar z nieba lal sie niemilosierny. Slonce bardzo prazylo. Spalalo nas. Spalalo juz i tak bardzo spalonego bartka. Minelo nas kilka skuterkow… Parlismy dalej… Byle do wioski… Tam odpoczniemy… W koncu zaczely sie pojawiac pierwsze ubogie bangalowy… Pierszy Sklep, w ktorym zakupilismy zimny napoj. Zaczelismy tez ropytywac o warsztat kokosowy, lub raczej pokazywac zapisana tajskimi znakami karteczke.

odplyw

odplyw

Zawsze bylismy kierowani w tym samym kierunku. W koncu trafilismy na trojke odpoczywajacych przed domem, w cieniu drzewa tajow. Byli oni przemili, ale nie moglismy sie nimi porozumiec. Przed kobieta na stole stalo cos przypominajacego maszyne do szycia. Bartek wyciagnal rozmowki tajskie i zaczal proby porozumiewania sie… W koncu troche ich uboga angielszczyzna, troche naszym niklym tajskim i troche na migi udalo nam sie dojsc do tego, ze maszyna poczatkowo obrana przez nas za maszyne do szycia jest w rzeczywistosci jednym z urzadzen uzywanych do obrobki kokosa. Problem byl taki, ze prad nie jest limitowany tylko w naszym bungalowie, ale na calej wyspie. WynikAlo z tego, ze dopiero o 5 pm mozemy zobaczyc na czym polega sztuka kokosowa. Ruszylismy wiec na poszukiwanie kolejnych miejsc Zaczynajac sie czuc jak poszukiwacze skarbow. Aby “zaliczyc” muszle i curry musielismy dojsc na drugi koniec wioski(nie byla ona duza). Musial byc teraz odplyw, bo plaza byla bardzo, bardzo szeroka. W oddali staly rybackie dlugie lodzie na piasku. Wies byla cicha, zgrzana…

klatki z ptakami

klatki z ptakami

Dotarlismy do curry, ale mimo, ze stoly i gary byly juz rozkladane brak pradu i tu byl widoczny. Musimy wrocic o 5. Muszle? Zaledwie kilkaset metrow dalej – wArto sprobowac tam szczescia! Musze podkreslic, ze caly ten czas nie spotkalismy ani jednego turysty co wydawalo nam sie dosc dziwne zwlaszcza ze wzgledu na to, ze mijalismy kilka ogloszen skierowanych do typowych farangow.

W koncu! Odnalezlismy pierwszy skarb!
Muszle. Nqszyjniki, ozdoby, swicZki, bronsoletki… Wszystko z muszli lub kamieni wyciagnietych z morza… Nie bylo tego wiele… Ot, dwie babcie robiace to wszystko same… Zdecydowalismy sie wspomoc tutejsza ludnosc i bez targowania nabyc jakas z tych rzeczy.

Po udanym zakupie spytalismy o droge do punktu widokowego i ruszylismy wglab wyspy. Najpierw droga byla wygodna, calkiem szeroka… Potem weszlismy w las, minelismy pasace sie byczki i droga zamienila sie w sciezke, sciezka zaczela sie rozdwajac… Byla coraz mniej wydeptana… Rosliny zaczely.kloc nasze nieokryte nogi. Bylismy nieprzygotowani do takiej wyprawy. Mielismy sandaly, krotkie spodnie i resztke wody. Nie wiedzielismy jakiego rodzaju zwierzeta moga tu miesZkac. Poza tym sciezki zaczely sie troche platac i wygladalo, ze nie prowadza one na zaden punkt widokowy, ale sluza tubylca do zbierania zywicy z drzew. Skad takie przypuszczenie? Wiele drzew mialo prZyczepione miseczki i byly naklote tak aby sok drzewa wpadal do takiej miseczki. Teraz byly one prawie wzzystkie puste (znaleLiamy tylko jedna wypwlniona po brzegi, bialym, kleistym czyms – bo plynem tego nazwac nie mozna). Domyslalismy sie, ze drzewa puszczaja soki w czasie pory deszczowej, ale pewnosci nie mamy. Nawet nie wiemy czym byly te drzewa i czym byl ich drogocenny sok.

zbieranie zywicy

zbieranie zywicy

Zdecydowalismy sie zrezygnowac z widokow i wrocic do wioski. Wcale nie bylo nas dlugo… Moze godzine? Ale zastalismy teraz juz zupelnie inna scenerie. Byl przyply i wszystkie lodzie staly juz w wodzie. Wioska budzila sie do zycia. Ludzie, kozy, psy, kury i kurczki… Robilo sie chlodniej. Udalo nam sie zakupic kawalek kurczka z ryzem i wykonczeni usiedlismy przy pobliskim sklepie. Przeszlo kilku turystow. Ogladnelismy pocieszna scene kozy zadziornie atakujacej dwa psy i dwoch bodacych sie koziolkow. Szczenieta zaczely turlac sie w piasku zadowolone z chlodniejszej temperatury. Bartek pierwszy odzyskal sily i poszedl po curry. Bylo bardzo ostre. Mnie udalo sie tylko sprobowac, ale on zjadl przy tym caly sie spocil smiejac aie, ze najpierw sie spalil od slonca, A teraz sie pali od curry.

poznanskie koziolki na ko mook

poznanskie koziolki na ko mook

Po milym odpoczynku ruszylismy w droge powrotna. Bylismy zmeczeni i gdyby nie to, ze kokosy byly i tak po drodze pewnie bysmy z nich zrezygnowali.

Mielismy szczescie, bo po drodze zatrzymala sie ta sama pani, ktora wczesniej siedziala przy maszynie i zabrala nas ze soba na swoim skuterku.

kokosowa produkcja

kokosowa produkcja

Tutaj rowniez bylo zywiej. Przy domu krecilo sie wiecej ludzi, po drugiej stronie drogi trzech panow naprawialo lodz. Maszyny do obrobki zostaly wlaczone specjalnie dla nas. I polowka kokosa zoastala najpierw pozbawiona swojej wierzchniej powloki, potem szlifowana roznymi rodzajami papieru sciernego od srodka i od zewnatrz. Jakas dziewczyna podala nam wode. Dwoch malych, moze 4letnich chlopcow przygladalo nam sie z zainteresowaniem. Zrobilismy im sesje zdjeciowa, ktora sie im bardzo podobala. W koncu kokos nabral pieknych kolorow i jego powierzchnia zaczela blyszczec. Obrobka zostala skonczona. Z polowki kokosa wyszla piekna kokosowa miseczka. Spytalismy sie czy mozemy ja kupic i ile bedzie kosztowac. Gospodarze oburzyli sie i powiedzieli, ze absolutnie nic nie chca i ze to jest dla nas. A pani na chwile zniknela i przyszla z sliczna kokosowa portmonetka z wyrzezbinym na niej motylkiem i powiedziala, ze to rowniez dla nas. Skonsternowalismy sie troche. Twierdzilismy, ze nie wypada nam w tej sytuacji dawac im pieniedzy mimo to, ale rowniez nie chcielismy brac kokosow za nic, zwlaszcza zdajac sobie sprawe z biedy tych ludzi. Zaczelismy sie zastanawiac i glowic co by tu zrobic az w koncu wpadlismy na pomysl, ze wyslemy im zdjecia. Chyba nasz pomysl zostal przyjety z aprobata. Najstarszy mezczyzna, najwyrazniej glowa rodziny, usiadl przy stole i powoli, zastanawiajac sie nad kazda literka, naszym Alfabetem napisal adres. Przy nim stalo sporo osob. Wszyscy wpatrzeni. Chyba dla nich bylismy rowniez spora atrakcja. Potem poprosilismy cala rodzine (nie wszyscy ostatecznie chcieli) i zrobilismy im kilka zdjec. Bardzo milo sie pozegnalismy (spytali sie czy nas nie podwiezc na skuterku, ale podziekowalismy). To bylo bardzo mila przygoda.

kokosowa rodzinka

kokosowa rodzinka

Wyczerpani dotarlismy Do naszego bungalowa. Zaliczylismy wszystkie 3 skarby. Na koniec dnia zjedlismy kolacje i poszlismy na bardzo mily spacer. Z zAinteresowaniem ogladajac nocne zycie krabow albo czegosw tym rodzaju. Na plazy bowiem rozgrywaly sie teraz walki na zycie lub smierc. Male krabiki pochowane byly w swoich znalezionych skorupkach i wolno sunely Od morza na suchy lad. Bylo ich tak duzo, ze trudno bylo jakiegos nie nadepnac. Niektore szly w pojedynke, a niektore zbieraly sie na posiedzenia. Gdy jedno z owych zgromadzen podswietlilismy latarka okazalo sie, ze jest to walka. Jeden krab lezal brzuchem do gory probujac odpierac ataki zgromadzonych wokol niego jego braci. Bartek stanal w obronie slabszego. Atakujacym swiecil po oczach. sam atakowal piaskiem… W koncu ostal sie tylko jeden agresant, ktory jednak juz w krotce uciekal tak szybko jak na to pozwalala jego skorupka… Nastepnego dnia mielismy jechac na ko lante – kolejna wyspe (ko = wyspa).

kraby

kraby

Uroki wybrzezy ko mook

Nasz pierwszy dzien na wyspie. Na wyspie mniej znanej… – to jeden z powodow dlaczego chcielismy tu przyjechac. Drugi to emerald cave (jaskinia) znana nam z przewodnikow. Jest to dlugi tunel zakonczony plaza posrod skal. Trzeba tam doplynac lodzia, bo nie ma innej mozliwosci aby sie tam dostac. Wybieramy sie ze szwedzka rodzinka – rodzice z dwujka dzieci – to nam troche obniza koszty. Wycieczka rusza ok 8.15 , wiec na sniadanie musimy zdazyc na 7.30. Ale budzik nie dzwoni…mijaja minuty, a my smacznie spimy… Nagle cisze przerywa glosny szczebiot jakiegos ptaka. “czy to juz nie czas?” musimy sie spieszyc, ale nawet udaje nam sie zjesc sniadanie.

wejscie do ukrytej plazy

wejscie do ukrytej plazy

Wsiadamy w dluga lodz i plyniemy na inna strone wyspy. Podplywamy do ledwo widocznej wsrod skal jaskini. Teraz juz musimy plynac o wlasnych silach. Dla chetnych sa kapoki. Ja i bartek zabieramy nasze maski i wskakujemy do wody. Zaraz widzimy, ze otacza nas ogromna lawica malenkich rybek. Kierowca naszej lodki bierze latarke i staje sie przewodnikiem. Wplywamy do jaskini. Na poczatku widzimy jeszcze ryby i zarys jaskini. Plyniemy. Zaczyna sie robic ciemniej. I ciemniej. Az w kocu otacza nas zupelna ciemnosc. Widzimy tylko nikly blask latarki wskazujacy nam droge.plyniemy. Nagle cos jasnego pojawia sie przed nami. Robi sie coraz jasniej i jasniej. W koncu naszym oczom ulazuje sie pprzesliczna malenka plaza otoczona ze wszyskich stron skalami porosnietymi wszelka roslinnoscia, z opadajacymi lianami. Woda jest przejrzysta i gdyby mieszkaly tu jakies ryby – moznaby je bez problemu zobaczyc – takowe tu jednak nie mieszkaja. Nie moZemy odzalowac, ze nie mamy ze soba aparatu, ze nie pomyslelismy wczesniej zeby kupic wodoodporny worek. Bartek z wiedza znawcy rozpoznaje skale- wapienna. Zbyt krucha zeby sie na nie wspinac, latwa do rzezbienia przez wode. Zaczynamy snuc domysly jak to sie stalo, ze powstala taka jaskinia. Na tablicy czytamy, ze kiedys przychodzili tu lokalni zbierac gniazda ptakow, pozniej piraci obrali to miejsce na swoj skarbiwc by pozniej przeniesc swe lupy gdzie indziej. Czas ruszac dalej.

ko mook

ko mook

Kolejny postoj jest przy skalach. Niewyposazeni szwedzi dostaja uzywane maski i fajki. Uzywanie fajki po niewiadomo jak duzej juz ilosci innych turystow wydaje nam sie bardzo niehigieniczne, wiec cieszymy sie, ze mamy wlasne.

wybrzeza ko mook

wybrzeza ko mook

Pod woda sa rozmaite skaly i bardzo kolorowo. Duze, male, swiecace, zolte, tenczowe, pomaranczowe, w kropki, ciapki, paski… Rybki migaja nam przed oczami. Nic dziwnego, ze nurkowie tak lubia tajlandie. Ciepla, przejrzysta woda i nietrudne do znalezienia miejsca pelne takich cudow. Widzimy tez ogromna rozgwiazde i rybe z olbrzymimi oczami. Ruszamy dalej.

Ostatnim naszym postojem jest plaza, na ktora nie ma jednak drogi ladowej- wszystko jest zbyt zarosniete. Jemy nasz owocowy lunch, budujemy zamek z piasku, wskakujemy jeszcze raz do wody i wsiadamy ponownie do lodzi.

Gdy wracamy mijamy znowu jaskinie – przy niej zacumowane jest chyba z 10 lodzi. Z jednej z wiekszych wydostaje sie spora grupka pomarancOwych kapokow. Alez mielismy szczescie widziec to miejsce jedynie ze szwedami!

26.02.2010 czwartek