Dotarliśmy! Jesteśmy w Ameryce! Po długiej drodze (w Madrycie musieliśmy czekać 7 godzin na nasz 12-godzinny lot do Meksyku) jesteśmy i… jest mokro. Mokro i zimno. I wcale się tego nie spodziewaliśmy… haha! No cóż, w porze deszczowej należało się spodziewać trochę deszczu.
Miasto jest jakie jest.. jak każde duże miasto: brudne, smierdzące i zatłoczone… tylko ludzie są trochę inni, tacy niscy, z trochę skośnymi oczami. Takie było nasze pierwsze wrażenie. Dotarliśmy do naszego hostelu – całkiem przyjemny, nie ma co! 🙂 w samym sercu historycznym, zaraz przy katedrze, ale Meksyk zaczął nam się dopiero podobać, gdy pojechaliśmy do muzeum antropologii.
Samo muzeum było na prawdę ciekawe i spędziliśmy tam sporo czasu, ale też jego okolica była dużo bardziej przyjemna niż ścisłe centrum – dużo zieleni, rodzin z dziećmi (oj, chyba sie starzejemy) no.. i sporo wiewiórek. Ale takich szarych, nie rudych.
Teraz Bartek: Meksyk Meksykiem, ale jedzenie palce lizać!
Kochani,
Jak miło! Odkryłam właśnie Waszą stronę internetową. UFF…W końcu wiem gdzie jesteście.
Marysia jest przekonana, że nocowaliście w tym samym hostelu, co ona. Najbardziej ubawiła nas informacja o pysznym(!?) jedzeniu. Cały wczorajszy wieczór dworowaliśmy sobie z potraw meksykańskich. Zgodnym chórem, Marysia i Marek, narzekali na paskudne placki, kukurydziane mazie, agawa we wszelkich odmianach. Ale… zupy podobno pychota! Zwiedzajcie, radujcie się i odpoczywajcie.
Cieszę się, że Was odnalazłam.
Ściskam oboje,
mama