Minelo kilka ladnych dni od kiedy ostatni raz udalo nam sie opisac co sie u nas dzieje. Bylismy wtedy daleko stad – na polnocy Belize w Caye Caulker. Bylo goraco, a my cieszylismy sie, ze w koncu dajemy sobie chwile odsapnac. Belize zauroczylo nas bardziej niz moglismy sie tego spodziewac. Lazurowoniebieska woda, slonce (az w nadmiernych ilosciach), i cale mnostwo czasu tylko dla siebie 😀 czego mozna marzyc wiecej na miesiacu miodowym?
Ale nasza podroznicza krew nie pozwolila nam wysiedziec dlugo w jednym miejscu – ruszylismy na poludnie – w przeciwna stronie niz zmierzalo wiekszosc turystow. W Belize City (dokad musielismy wrocic lodzia) mielismy szczescie od razu trafic na autobus jadacy w naszym kierunku. Do konca nie bylismy pewni jak daleko dojedziemy, ale nasz autobus szybko minal stolice (ktora po huraganie w 1961 r zostala przeniesiona wglab kraju) i nasz autobus zaczal kierowac sie znow w kierunku morza. Dalej i dalej na poludnie. Minelismy Dangrige i wysiedlismy na rozdrozu. Stad dzielilo nas jeszcze 10 km do Hopkins.
Bylo goraco, zar lal sie z nieba, a nasze plecaki wydawaly sie jeszcze ciezsze. Nie widzialo nam sie isc pieszo calej drogi. Przejechal minibus. Nie zatrzymal sie. Potem dlugo nic nie jechalo. W koncu zobaczylismy niepewnie jadacy pick-up. Samochod – taki z otwarta paka z tylu, na ktorej idealnie spedzilismy reszte wycieczki.
W Hopkins bylo zupelnie inaczej. Znowu zupelnie inaczej niz w innych miejscach. Zaczelismy kierowac sie w strone najtanszego wyszukanego przez nas hotelu. Pomagaly nam jakies dzieciaczki. Podjechal tez jakis chlopak na rowerze. “Palisz trawke?” – zagadal szeptem do Bartka.
Gdy dotarlismy trwala wlasnie impreza. Nasz hostel byl polaczony ze szkola gry na bebnach (drums – wymyslonych zreszta i dalej kultywowanych w tym rejonie). Zona prowadzila hostel – jej maz szkole. Przywital nas troche podpity wlasciciel “mam dzisiaj urodziny” – wytlumaczyl. Pokazal nam pokoj. Zaproponowal nam lozko w szopie za ta sama cene co pokoik z malutka weranda i lazienka – oczywiscie wybralismy to drugie. Potem okazalo sie, ze nie ma bierzacej wody, wiec dostawalismy czysta wode w wiadrze. W poprzedni weekend byl festiwal – 61 lat od zalozenia Hopkins (To znowu wina tego samego huraganu z 1961 roku, kiedy ludzie zostali pozbawieni domostw i musieli znalezc inne miejsce aby sie osiedlic). W ten weekend sporo sie dzialo, przyjechalo duzo ludzi, no i zuzyli cala rezerwe miasteczkowej wody.
Nie przeszkadzalo nam to jednak. Spedzilismy tam 2 dni, wedrujac po miasteczku i zazywajac kapieli w cieplym morzu. Wowczas tez byla pelnia ksiezyca i siadywalismy na plazy lub wchodzilismy do wody wpatrujac sie w niego.
Raz przydarzyla nam sie dziwna rzecz. Gdy bylismy w wodzie zauwazylismy latajace ryby. Najpierw przeleciala jedna, biala – odskakujac na bok. Potem druga. Gdzie plynelismy, tam skakaly ryby. Potem dowiedzielismy sie, ze one w ten sposob uciekaja przed zagrozeniem. Bylo to dosyc zabawne.
Kolejne 3 dni spedzilismy najbardziej romantycznie z calego wyjazdu. Te dni jednak chcielismy zachowac dla siebie jako nasza slodka pamiatke z naszej jakze cudownej podrozy (moze je opiszemy przy innej okazji).