In the hills – day 2

Wstalismy rano by razem zjesc sniadanie, pozegnac sie z wioska i ruszyc w droge powrotna. Tym razem sciezka wiodla w dol. Mielismy szczescie isc zaraz za przewodnikiem, ktory co jakis stawal i pokazywal nam interesujace rzeczy. To jakis slon pasl sie w krzakach. Slonie lubia jesc liscie bananowca i bambusa. Tutaj juz nie ma dzikich sloni – sa jedynie takie, ktore pomagaja w pracy. W tajlandii juz zostalo tylko jedno miejsce gdzie mieszka kilka dzikich sloni – na granicy z laosem.

nasz przewodnik

nasz przewodnik

Innym razem pokazal nam kopiec termitow, gniazdo malutkich os, kilka razy orchidee rosnace na drzewach, zeschle juz kwiaty umarlego bambusa.

orchidee

orchidee

Wiele miejsc bylo spalonych, pytalismy czemu tak jest. Okazalo sie, ze jest tak goraco, ze czasami drzewa czy trawa zaczynaja sie samoistnie palic. Ale nie sa to tak wielkie pozary jak u nas, w polsce. Tutaj zapala sie tulko pewien obszar, skrawek i ponoc jest to nawe dobre dla dzungli. Oczyszcza ja to. Widzielismy na przyklad jedno drzewo, ktore sie zapalilo. Caly czas jeszcze bylo widac, ze jeszcze tli sie od srodka jego zweglony szkielet. Dookola lezaly czarne, spalone galezie. Ale poza tym drzewem nic sie nie zajelo ogniem. Innym znowu razem widzielismy totalnie spalony wiekszy obszar sciolki, ale drzewa tam nadal rosly nic sobie z tego nie robiac.

palacy sie kawalek lasu

palacy sie kawalek lasu

Co prawda jego Angielski nie byl plynny, ale z przewodnikiem mozna sie bylo bez problemu porozumiec. Spytalismy sie go gdzie mu sie udalo nauczyc angielskiegi i okazalo sie, ze 4 lata wczesniej, gdy zaczal oprowadzac wycieczki umial jedynie powiedziec proste hello. Ale z czasem uczyl sie rozmawiajac z turystami. On rowniez pochodzil z jednej z tych wiosek gdzie przychodzilili turysci i spiewal im piosenki. Potem przez dwa lata byl w wojsku. Rozmawiajac z nim w ten sposob dowiedzielismy sie, ze… Jest katolikiem! Zapisalismy wiec sobie gdzie i o ktorej mozemy isc na msze. Wiadomosc ta byla dla nqs tym wiekszym sukcesem, ze gdy kiedykolwiek pytalismy sie o koscioly, ludzie robili wielke oczy i nie potrafili nam udzielic zadnych informacji. Internet tez nie byl pomocny.

Teraz doszlismy do wodospadu i zanurzylismy nasze gorace ciala w lodowatej wodzie. Niestety musielismy dzielic to miejsce z inna wycieczka – ale w koncu liczylismy sie z tym!

wodospad

wodospad

Po milym orzezwieniu przeszlismy jeszcze troche nasza sciezka az dotarlismy do rzeki. Tam wsiedlismy w pontony. Niestety jest tu wlasnie pora sucha rzeka nie byla tak rwista jak bysmy sobie mogli tego zyczyc, ale i tak dobrze sie bawilismy. Gdy rzeka robila sie zbyt spokojna, bez skalek, ktore porywaly by nasz ponton zaczynalismy walke wodna miedzy pontonami.

wsiadamy do pontonu

wsiadamy do pontonu

Po jakims czasie takiej zabawy doplynelismy do miejsca gdzie czekaly na nas bambusowe tratwy. Zaczelismy splywac. Dwie osoby odpychaly nas od mielizny wielkimi bambusowymi dragami. Bartkowi bardzo spodobala sie ta zabawa i niemal cala droge byl jednym z kierowcow.

bambusowe tratwy

bambusowe tratwy

Doplynelismy na miejsce lunchu i to byl koniec naszej wycieczki. Czekal nas jeszcze powrot do chiang mai samchodzikiem, a potem poszukiwanie nowego hostelu i wybor planu na kolejny dzien.

W chiang mai bylismy dosyc wczesnie. Nastepnego dnia zdecydowalismy sie wziac minibusa do laosu. Mielismy juz wize powrotna do tajlandii, a bartek od dawna marzyl o zobaczeniu luang prabang. Wiec trudno… Mekongiem nam sie nie bylo dane przeplynac, ale bedzie inna przygoda…!

Wieczorem jeszcze postanowilismy pojsc do kosciola. Byl za miastem i pojechalismy tam czerwonym samochodem – bowiem tutaj takie samochody sluza za autobusy. Jest to dobrze rozwiazany system. Wszedzie w obrebie miasta placi sie tyle samo. Samochod zabiera iles ludzi jadacych w tym samym kierunku.

Kosciol okazal sie byc na uniwersytecie katolickim i trafilismy na msze po tajsku. Kosciol nie byl duzy, i mimo ze byl to dzien powszedni byl pelen – glownie chyba studentow. W tajlandii juz tak jest, ze przed wejsciem do czyjegos dom, do buddyjskiej swiatyni, czasem nawet do hostelu nalezy zdjac buty. Tutaj bylo bylo podobnie. Przed wejsciem do kosciola wszyscy zostawiali swoje obuwie. Msza byla dla nas absolutnie niezrozumiala, ale za to dzwieczna. Tajowie pieknie spiewali. Do teraz nas bardzo zastanawia jak to jest u nich ze spiewem… Tajski jezyk sklada sie z wielu tonow, ktore sa bardzo wazne do rozumienia. Ale jak to moze byc przy spiewie?

Po mszy poszlismy jeszcze na wieczorny rynek zeby nastepnego dnia pozegnac sie z chiang mai.

dziewczynki przygotowujace sie do wystepu na festiwalu, chiang mai

dziewczynki przygotowujace sie do wystepu na festiwalu, chiang mai

Comments are closed.