Slonce chylilo sie juz ku zachodowi, gdy dotarlismy na stacje autobusowa. W kasie biletowej kupilismy bilety na pierwszy lepszy autobus do viantine – stolicy laosu. Mielismy do niego jeszcze 20minut. Autobus mial jechac od 18.30 i dotrzec na miejsce o 5 rano. To dawalo nam mozliwosc przespania sie w autobusie po czym jeszcze przed switem, swiezy i rzescy moglibysmy zaczac nasze zwiedzanie. Czas zaczynal nas gonic, wiec w miare mozliwosci staralismy sie go oszczedzac.
Autobus nasz wygladal nie inaczej jak zwykle autokary w polsce, nie mial coprawda nawiewu juz nie mowiac o klatyzacji, ale okna mozna bylo bez problemu otwierac i zamykac jak i kiedy sie chcialo. Poza tym nie byl przeladowany (slyszelismy juz rozne historie o takich autobusach). Co ciekawe na dachu przymocowane mial dwa motory i pelen byl laotanczykow. I mam na mysli tylko laotanczykow – ani jednego turysty…
Gdzie sie podziali turysci?? Zastanawialismy sie… Ostatecznie doszlismy do wniosku, ze inni wybieraja szybsze i drozsze opcje. Byly wiec rowniez do wyboru samoloty (przez niektorych uwazane za niezbyt bezpieczne), miniwany i autobusy VIP – bodajz z kliatyzacja. Nasze przypuszcznia potwierdzily sie gdy minal nas jeden z tych ostatnich – przepelniony po brzegi turystami. Ale nam nie zalezalo na szybciej – 5 rano juz i tak bylo wczesnie, a taniej zawsze bylo mile widziane.
Tak tez ruszylismy w nasza podroz. Byla okolo 6.30. Wkrotce zrobilo sie ciemno. Zupelnie ciemno. W autobusie nie palilo sie chocby najmniejsze swiatelko. Wszyscy zasypiali. Autobus stawal sie cichy. Nie przyzwyczjeni do tak wczesnej godziny chodzenia spac skorzystalismy z jednej z funkci i-poda – obejrzelismy film. Droga byla duzo lepsza niz ta z granicy do luang prabang, ale i tak pojedyncze osoby dostawaly choroby lokomocyjnej. Czasem autobus musial piac sie tak pod gore, ze caly jeczal i trzeszczal, i dyszal, i syczal i wydawalo nam sie, ze jeszcze chwila i stanie, ze nie da rady. Ale ostatecznie zawsze udawalo mu sie wdrapac i jechalismy dalej.
Czasem bylismy tak wysoko, ze gdy drzewa sie troche przerzedzaly na sasiednich wzgorzach moglismy zobaczyc pozary. Czasem bardzo duze. jest to ponoc problem w tej czesci laosu. Lokalni wypalaja roslinnosc. Jest duzo dymu i widocznosc nie jest zbyt dobra o tej porze roku.
W koncu autobus zatrzymal sie i wszyscy zaczeli wysypywac sie na siusiu. Ale… Bylismy na srodku drogi, po bokach krzaki…
Gdy ruszylismy ponownie, uslyszelismy glosne ‘ssssssssssssssss’. Stanelismy. Zlapalismy pane i kolejne minuty spedzilismy na staniu i czekaniu az panowie zmienia kolo.
Wycieczka ta, w zupelnej ciemnosci, z podobnymi niespodziankami, a jednak bardzo spokojna trwala 11 godzin. Dotarlismy o 5.30 rano (zaledwie 30 minut spoznienia, z ktorego i tak bylismy zadowoleni). wschodu jeszcze nie bylo. Bylismy bardzo zadowoleni z tej podrozy. Zaoszczedzilismy czas, pieniadze i mielismy calusienki dzien przed soba w stolicy laosu – Viantiene.